środa, 30 stycznia 2013

"Posłuchajcie, oto bajka..."

"...stara bajka, samograjka."

Ten post miał powstać dawno temu. Zdjęcia czekały zapomniane w komputerze, aż w końcu cały pomysł wyparował z mojej głowy. Wrócił po przeczytaniu tego wpisu na blogu Dzieci dwujęzyczne.

Stali czytelnicy mojego bloga zapewne wiedzą, że mój starszy syn jest dzieckiem ze spektrum autyzmu z zaburzoną komunikacją językową. Młodszy ma niezakończony rozwój mowy a do tego należy do grupy ryzyka dysleksji. I to wystarczy, żeby naprawdę zainteresować się procesem nabywania języka przez dzieci i sposobami jego wspierania. Wiecie, że pracuję z chłopcami według szkoły krakowskiej. Prof. Cieszyńska twierdzi, że dzieci z zaburzeniami języka nie powinny oglądać telewizji i bajek. Wiedzieliśmy o tym.  Myślicie, że pierwszego dnia po diagnozie Mikołaja wyrzuciliśmy telewizor? Nie. Telewizora nie mieliśmy już wcześniej, ale Mikołaj oglądał bajki na komputerze. Codziennie. Niby nie dużo. Jedną, góra dwie bajki (zależy jak długie były). I mimo iż teorię znaliśmy, nie zmieniliśmy tego zwyczaju. Dlaczego? Bo... to było wygodne. Kto z rodziców nie zna tej błogiej chwili wytchnienia, której doświadczamy gdy nasze dzieci zasiadają przed ekranem? Cisza, spokój i zrobić coś można... No i przecież Mikołaj tyle się uczył z tych bajek! Dbałam, żeby oglądał różne "edukacyjne", żeby się rozwijał. Tylko, że oglądanie stymuluje prawą półkulę mózgu a za język odpowiedzialna jest lewa półkula. Więc oglądanie mimo iż w jakiś sposób rozwijało Mikołaja (np. poszerzało zakres jego zainteresowań) nie dawało tego efektu, na którym najbardziej nam zależało - rozwoju mowy! Dwa lata temu wprowadziliśmy eksperyment: wakacje bez bajek (chłopcy oglądali na wyjazdach, u dziadków ale nie w domu) i efekt w mowie Mikołaja był niesamowity! Więcej słów,  nowe konstrukcje gramatyczne, pierwsze rozmowy ;-) Niestety potem bajki wróciły. Postęp się zatrzymał. Przed ostatnimi wakacjami znów pożegnaliśmy bajki i tym razem już nie wróciły. Przetrwaliśmy długą jesień, połowę zimy, chaos związany z pojawieniem się noworodka w domu i bajki nie były potrzebne. Nauczyliśmy się żyć bez nich i jest nam z tym dobrze. Czasem wybierzemy się do kina, no i bajki wciąż są w domach dziadków, więc od czasu do czasu chłopcy coś oglądają. A Mikołaj mówi świetnie, prowadzi rozmowy a zamiast oglądać... słucha bajek.
Pamiętacie z dzieciństwa Bajki-grajki? Ja najlepiej pamiętam "Tymoteusza Rym cim ci" i od tej właśnie bajki zaczęliśmy nasze słuchanie z Mikołajem. Potem był Czerwony Kapturek, który zapewnił nam wiele godzin (!) rozrywki. Niezwykłe, biorąc pod uwagę, że to słuchowisko trwa ok.12 minut. Na początku wybierałam krótkie bajeczki, potem trochę dłuższe. Gdy miałam pewność, że obaj chłopcy potrafią słuchać i nadążać za treścią, przeszliśmy na Bajki z ramą, które czytał Piotr Fronczewski.
Do niektórych bajek robiliśmy kukiełki, żeby chłopcy mogli odgrywać scenki. Takie słuchanie przynosi fantastyczne efekty dla rozwoju mowy - angażuje bowiem lewą półkulę mózgu odpowiedzialną za język. Poza tym rozwija wyobraźnię, trenuje koncentrację a jeśli dziecku spodoba się tworzenie teatrzyków do usłyszanych historii, to jeszcze usprawnia rękę (rysowanie, klejenie, wycinanie) ;-)
Poniżej nasz Czerwony Kapturek. Postaci znalazłam dawno temu w sieci - wydrukowane, pokolorowane i zalaminowane, zostały doczepione do patyczków po lodach.

"Czerwony Kapturek to ja, właśnie ja" ;-)

Dominik odgrywa rozmowę mamy i Czerwonego Kapturka

Do Brzydkiego Kaczątka, mieliśmy plastikowe figurki zwierząt. Brakujące postaci odrysowałam i zalaminowane trafiły do podstawek na pionki do gry. Brązowa kartka to podwórko,niebieska - jezioro etc.


Niestety nie mam zdjęć moich ulubionych zestawów,które tworzył już w dużym stopniu Mikołaj. A szkoda, bo postacie przygotowane przez niego do Calineczki... poezja.

Korzystamy też z książeczek Disney'a, które mają płyty z nagraną bajką. Literacko żaden cud, ale są tam fragmenty dialogów z filmów co ożywia treść. Chłopcy bardzo je lubią.
Myślę też o jakichś audiobookach - może ktoś nam coś poleci?

środa, 23 stycznia 2013

sobota, 19 stycznia 2013

Kasza

Mieliśmy ostatnio z chłopcami dzień kaszy. Nie, nie obchodziliśmy jednego z tych dziwacznych świąt, które ostatnio są takie modne. Po prostu uczyliśmy się o różnych kaszach. Wyszły nam bardzo fajne zajęcia, ale po kolei...
Przygotowałam malutkie słoiczki napełnione kaszą, które pokazywałam chłopcom i omawiałam. Była kasza: manna, jaglana, gryczana, kukurydziana, jęczmienna drobna i pęczak. Rozmawialiśmy o tym: co to jest kasza? Jak i z czego powstaje? Potem chłopcy mogli, jeśli chcieli wysypać kaszę z wybranego słoiczka i zbadać jak wygląda, jaki ma kolor, zapach, jaka jest w dotyku. Dowiedziałam się, m.in.że kasza kukurydziana jest "jak złoto" (Mikołaj) a kasza manna "jak chmurki" (Dominik). Bardzo im się to zadanie podobało a w pewnym momencie spontanicznie przerodziło się w ćwiczenia praktyczne dnia codziennego.

Dominik wsypuje łyżeczką...
...Mikołaj woli inny sposób ;-)

Potem dopasowywanie słoiczków z kaszą do zdjęcia zboża, z którego dana kasza powstała. Szkoda, że nie miałam prawdziwych kłosów - musimy wrócić do tej zabawy w lecie!

Muszę powiedzieć, że byłam zaskoczona zainteresowaniem jaki ten temat wzbudził u chłopców. Totalnie skupieni na tym co im pokazuję i mówię - kocham takie chwile ;-) A oni w końcu wiedzą z czego mama gotuje grysik, którą kaszę można zjeść z mlekiem na śniadanie a którą wsypiemy do krupniku.

Było też pisanie (Mikołaj) oraz naklejanie i liczenie sylab dla Dominika. Dwustronną taśmą przymocowałam do kartki trochę kaszy, makaronu i ryżu i karta pracy gotowa ;-)

praca Mikołaja

praca Dominika w trakcie

Potem Mikołaj uzupełniał słowa w starym, polskim wierszyku "kipi kasza,kipi groch" - napisałam ten wierszykzostawiając luki w każdym miejscu, gdzie pojawiało się słowo "kasza". Przy okazji ćwiczyliśmy prawidłową wymowę głoski "sz".

Myślałam o zrobieniu obrazków z różnych rodzajów kaszy, ale żal mi było zmarnować tyle dobra. W zamian chłopcy przygotowali kaszę jaglaną zapiekaną z jabłkami.To była dopiero frajda - nie pomaganie mamie ale samodzielne gotowanie. Chłopcy sami myli i przyprawiali kaszę, kroili jabłka, układali w naczyniu żaroodpornym... miło było patrzeć jak chętnie razem pracowali. A ja wyjątkowo dobrze zniosłam degradację z szefowej kuchni na podkuchenną ;-)




Niestety nie mam zdjęcia gotowej potrawy, ale i tak nie oddałoby smaku. Wierzcie mi - było pyszne!
Chyba muszę ich częściej wpuszczać do kuchni ;-)

piątek, 11 stycznia 2013

Karty pracy z recyklingu

Jakiś czas temu kupiłam książeczkę, która miała służyć jako pomoc do nauki słownictwa. Wydawała się idealna dla Mikołaja, ale jak się okazało- tylko się wydawała. Oglądanie obrazków i nazywanie ich było dla niego nudne a ja też nie miałam pomysłu jak ożywić tę książeczkę. Przy okazji ostatnich porządków, chciałam ją wreszcie oddać na makulaturę, gdy wpadł mi do głowy pomysł na karty pracy z tymi obrazkami. Wystarczyło wyciąć ilustracje (na pierwszy rzut poszły obrazki związane z zimą), nakleić na kartkę, obok narysować linijki i gotowe! Mikołaj może ćwiczyć pisanie.

Mikołaj podpisuje

 Dla Dominika nakleiłam obrazki i w kółkach (kulach śniegu) napisałam ołówkiem sylaby, po których on pisał.

Dominik podpisuje

 Przygotowałam też karty z postaciami dzieci i napisami, co lubią robić w zimie. Miał to być wzór poprawnej wypowiedzi. Mikołaj przeczytał, wymyślił swoją odpowiedź a następnie "napisał" ją przy pomocy ruchomego alfabetu.

zadanie dla Mikołaja

 Ilustracji w książeczce zostało jeszcze sporo i na pewno je wykorzystamy. A na makulaturę trafią zaledwie strzępy ;-) 
 

wtorek, 8 stycznia 2013

Gra ruchowa - Angry Birds

Znacie grę Angry Birds? My już tak. Chłopcy mieli okazję do grania i pokochali te ptaszory. W naszym domu nie ma gier na komputerach, komórkach, ipodach i innych tabletach. Nie dlatego, że uważamy je za złe, ale dlatego że uważamy je za niepotrzebne. Dlatego chłopcy grają w coś czasem gdy są z wizytą a w domu... szukają sobie innych zajęć ;-)
Kilka dni temu zamieszkały w naszym domu pluszowe ptaszory i prosiak z gry. Od pierwszej chwili zaczęły fruwać po mieszkaniu, postanowiłam więc nadać tej zabawie jakiś ład i sens. Stworzyliśmy zasady gry: prosiak siada na taborecie a my rzucamy ptakami próbując go strącić na podłogę. Rzucamy z pól wyznaczonych podkładkami z ikei, które są równocześnie poziomami gry. Kto trafi z najbliższego pola w prosiaka zalicza pierwszy poziom i może przejść na drugi (większa odległość od prosiaka).


I tak powstała nasza prywatna gra, która ma mnóstwo zalet. Przede wszystkim możemy grać razem (uwaga rodzice autystów: trening umiejętności społecznych!). Po drugie gra wymaga ruchu i pozwala w kontrolowany sposób rozładować nadmiar chłopięcej energii. Po trzecie pozwala wyćwiczyć umiejętność rzucania do celu.
 A zalety grania w Angry Birds na tablecie? Hmm, jakoś trudno mi wymyślić... Może ktoś..?