czwartek, 23 sierpnia 2012

Pojemnik sensoryczny - balonowe rybki

Pewnego deszczowego popołudnia powstała w naszym domu taka oto zabawka: rybki z baloników. Wzięłam kilka kolorowych baloników i wsypałam do środka, to co akurat było w domu: kaszę jęczmienną, drobną fasolę, makaron, mąkę pszenną i mąkę ziemniaczaną. Zrobiłam po dwie pasujące do siebie rybki tzn. z tym samym wypełnieniem. Dla samokontroli pary łączyły się też kolorami. Najpierw chłopcy oglądali i dotykali rybki. Potem zaprosiłam ich do zabawy w zgadywanie z zasłoniętymi oczami. Rybki wylądowały w dwóch miseczkach a chłopcy szukali par. Jeśli uznali, że rybki są takie same w dotyku, kładli je przed sobą na tacy. Na koniec, można było zdjąć zasłonę z oczu i samemu sprawdzić poprawność wykonanego zadania. Ponieważ zadanie okazało się banalnie proste dla obu moich synków, powstała nowa wersja - do jednej z misek wlałam wodę. Miałam nadzieję, że będzie to dodatkowe rozproszenie i zmusi chłopaków do większego skupienia. I rzeczywiście, szukając rybki w wodzie, nagle mąka ziemniaczana i pszenna przestały się różnić. Zadanie okazało się trudne, ale sprawiło też więcej frajdy niż wersja "na sucho".

gdzie ta rybka?

Po skończonych zagadkach, rybki wylądowały w naszym pojemniku sensorycznym, gdzie  pływały w wodzie i przeżywały niezwykle dramatyczne przygody. Dołożyłam kilka narzędzi do wyławiania i mogłam zająć się przygotowywaniem obiadu w ciszy i (chwilowym) spokoju.

wyławianie rekina przy pomocy sitka...
...i szczypcami

Kocham takie zabawy ;-)

26 sierpnia:

Dziś znalazłam nowy pomysł na balonowe rybki. Nie są dotykowe, ale... myślę, że to świetna zabawka dla maluszka, dlatego dodaję tutaj link. A za jakiś rok, sprawdzimy jak taka zabawka spodoba się naszemu Maleństwu ;-)


czwartek, 16 sierpnia 2012

Wakacyjne dylematy (rodziców małych autystów)

Nie, nie będzie to wpis o problemach: jakie miejsce wybrać na wakacyjny odpoczynek. Raczej dla poszukujących odpowiedzi na pytanie: uczyć się, czy nie uczyć w wakacje. Już dawno temu przyjęłam zasadę: żadnej nauki i terapii w weekend. To dla nas czas spędzany rodzinnie i jeśli się uczymy to tylko "przy okazji" i w zabawie. Przyznam jednak, że wizja pierwszych wakacji po diagnozie, zupełnie pozbawionych zajęć terapeutycznych i edukacyjnych wydawała mi się strasznym marnowaniem czasu. Wszyscy terapeuci, podkreślają, że terapia dziecka z autyzmem musi być intensywna. Cóż było robić? Zapakowałam całe pudło materiałów, z których mieliśmy korzystać w czasie pobytu w domku kempingowym i wyruszyliśmy. I wiecie co? Nawet nie otworzyłam tego pudła. Zorientowałam się, że pobyt nad jeziorem, w środku lasu i z gromadką znajomych dzieci był najlepszą terapią i nauką na świecie. Ilość bodźców, które oddziaływały na moje autystyczne dziecko, cały szereg nowych doświadczeń, które budowały jego wiedzę o świecie i wreszcie odpoczynek od ciągłych zajęć, kiedy coś "się musi" robić - to było to czego potrzebował. Nigdy nie zapomnę tamtych wakacji i postępów jakie poczynił wtedy Mikołaj (to niesamowite, ale w czasie przerwy w terapii zaczął mówić). Od tamtej pory przyjęłam zasadę, że nigdy nie zabieram materiałów edukacyjnych na wyjazdy, nie sadzam dzieci przed książkami w czasie weekendów u dziadków. Nasza nauka i doświadczanie świata dzieje się wtedy samo. Wiem, że dla wielu rodziców dzieci z autyzmem, jest to nie do przejścia. Myślą, że to zmarnowany czas. Ja widzę, że to nieprawda. Tak dziecko jak i rodzic, potrzebuje odpoczynku od intensywnej pracy przez cały tydzień czy przez cały rok szkolny. A mózg potrzebuje czasu na integrację nowych bodźców. Po wakacyjnym wypoczynku, wszyscy mamy więcej energii i radości. I nasze dzieci mogą z nową siłą, przezwyciężać swoje problemy.
Ale nie jest tak, że od czerwca do września leżymy i labujemy. Wakacyjny czas, który spędzamy w domu to dla nas czas pracy. Co prawda nie jeździmy na żadne terapie, ale codziennie Mikołaj uczy się ze mną (oczywiście Dominik też;-)). Wykorzystujemy przedpołudnia na ćwiczenia mowy, czytania, pisania, liczenia etc. A popołudnia spędzamy poza domem. Jest jeszcze dodatkowy powód, dla którego pracujemy w lecie - planujemy dłuższe wakacje od nauki z mamą w listopadzie. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na zdjęcie...

z chłopakami w tle ;-)
...i wszystko jasne!

Udanej końcówki wakacji dla wszystkich ;-)


niedziela, 12 sierpnia 2012

Chłopcy z zapałkami

Dzieciom nie wolno bawić się zapałkami. Wszyscy o tym wiedzą, moi chłopcy też. Dlaczego więc, za każdym razem gdy małe patyczki znalazły się w ich zasięgu, małe łapki aż się do nich rwały? Gdy Dominik znalazł świeczkę ze swojego tortu urodzinowego, zaproponowałam mu, że nauczę go jak ją zapalić. Oniemiał ze szczęścia ;-) Wbiliśmy świeczkę w ciastolinę i zaczęliśmy naukę. Starałam się przeprowadzić prezentację w stylu montessori - bez słów. Potem przekazałam pałeczkę Dominikowi:

jak to się robi?

Trening czyni mistrza!
ostrożnie, żeby się nie poparzyć


Kiedy Mikołaj zobaczył co robi jego młodszy brat, uznał, że on też musi się uczyć! Byłam zaskoczona jak szybko załapał - można by pomyśleć, że codziennie ma do czynienia z zapałkami.

a ja już umiem!
Szczerze przyznam, że patrząc na moje dzieci z zapałkami w rękach, miałam mieszane uczucia. Zastanawiałam się nawet, czy nie zagalopowałam się trochę w uczeniu moich synów nowych umiejętności. Na wszelki wypadek, baaaardzo dużo rozmawialiśmy o bezpieczeństwie, o niebezpieczeństwie pożaru i umówiliśmy się, że zapałki zapalamy tylko z kimś dorosłym. Myślę, że zapamiętają. A radość na twarzy przedszkolaka, gdy zapali świeczkę samodzielnie odpaloną zapałką - bezcenna ;-)

P.S. Zabawa skończyła się dopiero gdy wypalił się nam cały knot w świeczce. Swoją drogą - nie miałam pojęcia jak krótkie są knoty w świeczkach-cyferkach!