UWAGA: Ten tekst zawiera zabawy niezgodne z tradycyjną filozofią montessori. Osoby wyczulone na metodyczną poprawność czytają na własną odpowiedzialność.
Uczenie dzieci matematyki, nawet na poziomie bardzo podstawowym nie jest tym co robię najchętniej. Jakoś tak podświadomie wybieram inne zabawy i tematy, cyfry odkładając na "później". Dopiero oficjalne rozpoczęcie edukacji domowej sprawiło, że postanowiłam wziąć byka za rogi. Mikołaj potrafi trochę liczyć, ale sama nie wiedziałam dokładnie co i jak. Po wstępnym rozeznaniu, okazało się, że jesteśmy po etapie: "gdzie jest więcej?" a przed nami: "o ile więcej?". Wyciągnęłam nasze beleczki numeryczne i z zapałem zaczynam z Mikołajem ćwiczenia a on... hmm, w skrócie napiszę, że usłyszałam: "to jest nudne". Cóż było robić? Mogłam się uprzeć i ciągnąć dalej, bo przecież "trzeba się uczyć wszystkiego, nawet tego co nudne", ale... nie po to robimy edukację domową, żeby od początku dziecko zniechęcać do uczenia się. Potraktowałam tę sytuację jak wyzwanie - to ja mam sprawić, żeby nie było nudno! Proces godzenia się z tym, że materiał montessoriański jest bardziej atrakcyjny dla mnie niż dla Mikołaja trwał u mnie już od dłuższego czasu. Przyjęłam to wreszcie do wiadomości. Wyjęłam gazetkę z Ben10, która była ostatnią fascynacją Mikołaja i w kilka minut powstały takie oto zadania:
|
Gniew nad przepaścią |
|
gotowy most |
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia kim są te postaci z bajki Ben 10, nie oglądamy jej. Mikołaj jednak jest zafascynowany tymi potworami i walką z nimi, kupujemy więc gazetki. Dzięki temu miałam z czego wyciąć całkiem sporą liczbę tych stworów. Wymyśliłam prostą historię, o tym że stwór pomaga Ben 10 i musi zdobyć dla niego magiczny kamień (na końcu mostu kładłam kamyki szklane, za każdym razem inny i inaczej go nazywając), ale most nad przepaścią jest za krótki i my musimy mu pomóc. Mikołaj miał przeliczyć długość mostu, dołożyć tyle żeby miał odpowiednią długość (czyli na początku zawsze belkę 1) i zastąpić odpowiednio długim mostem. Ja dbałam, żeby używać potrzebnych komunikatów i żebyśmy za każdym razem ustalili: o ile dłuższy musi być nasz most.
To był hit! Mikołajowi tak się spodobało to zadanie, że chciał jeszcze i jeszcze - więcej niż mu przygotowałam. Ta sytuacja zapoczątkowała prawdziwe szaleństwo z belkami - za każdym razem wymyślałam nową "oprawę" do tych samych zadań. I tak, w podobny sposób bawiliśmy się hot wheelsami:
|
potrzebny dłuższy most... |
|
...i do wyścigu! |
Był także epizod rycerski, kiedy rycerze mieli za krótkie kopie i musieliśmy im szukać dłuższych:
|
rycerz lego i jego kopia |
W końcu doszliśmy do innych zadań, belki traktując jak narzędzie pomocnicze.Mikołaj wykonywał wszystkie zadania z chęcią, ja się cieszyłam i ogólnie atmosfera wokół naszych matematycznych zadań była fantastyczna.
|
potwory i ich oczy |
Udało mi się osiągnąć dwa cele: Mikołaj zrozumiał o co tak naprawdę chodzi w pytaniu "o ile więcej?" i pozbył się niechęci do belek. Teraz chętnie z nich korzysta i przestał na ich widok wołać: "to jest nudne!" A przy okazji... Dominik, który przygląda się i przysłuchuje zajęciom Mikołaja, od razu "załapał" o co chodzi w tych zadaniach. Tak to młodszy brat uczy się przy starszym ;-)