piątek, 19 września 2014

"Na pożegnanie wszyscy razem..."

Drodzy Moi...

w maju minęły trzy lata odkąd zaczęłam pisanie bloga. Nieśmiało i ostrożnie rozpoczynałam swoją blogową przygodę, zdobywając nowe doświadczenia i nawiązując blogowe przyjaźnie. Wtedy, w maju 2011 roku, nie miałam pojęcia ile radości przyniesie mi ten mój mały kawałek internetu. Niestety, wszystko co się zaczyna, musi się kiedyś skończyć i dziś nadszedł kres mojego blogowania. A przynajmniej zawieszenie działalności na czas nieokreślony. Zanim jednak zamilknę, chcę wykorzystać ten czas na "rozliczenia" i podziękowania.

Dzięki temu blogowi:
  • weszłam w wirtualną grupę mam, dla których ważne są te same tematy, które nie nudzą się kolejnymi pomysłami na zabawy, które zawsze dopingują do dalszego działania
  • dostałam w prezencie bezpłatny kurs montessori, który miał i nadal ma ogromny wpływ na to jak i czego uczę chłopców
  • dostałam w prezencie zabawki dla chłopców (wyobrażacie sobie, że ktoś przysyła Wam maila z pytaniem: czy mogę wysłać Twoim dzieciom zabawki z prezencie?)
  • miałam swój udział w tworzeniu magazynu internetowego Pobite Gary
Jeżeli, któryś z powyższych punktów odnosi się do Ciebie: dziękuję!
Jeżeli jesteś jedną z tych osób, która przysłała mi maila, tylko po to, żeby napisać, że podoba jej się to co robię i lubi czytać mój blog: dziękuję!
Jeżeli czytałaś/eś mój blog: dziękuję!
Jeżeli kiedykolwiek pozostawiłeś po sobie ślad, w postaci komentarza: dziękuję!

 Dlaczego rezygnuję? Powód jest prosty: czas! Nie, nie mówię, że mi go brakuje, po prostu chcę go inaczej wykorzystać. Na przykład: w ramach samorozwoju/dawania dzieciom przykładu postanowiłam  przenieść mój angielski o parę "leveli" wyżej. Zapisałam się do szkoły angielskiego i równocześnie staram się w miarę systematycznie uczyć w domu. I to wymaga CZASU. Podobnie jak czasu wymaga szydełkowanie, którym zaraziłam się dosyć skutecznie i z którego nie chcę rezygnować. A ponieważ chwil dla siebie mam jak na lekarstwo, trzeba coś wybrać. Blog musi poczekać na dogodniejszy moment.

A na pożegnanie, kilka zdjęć z wakacyjnych zabaw Klary:


przenoszenie nakrętek sitkiem

krojenie kalarepy

zabawa w piance do golenia

taca+szklane kamyki (pamiętacie?)

przelewanie wody

"pomaganie" bratu w nauce pisania :)

I jeszcze plac zabaw/tor przeszkód, który ustawili sobie chłopcy (wiecie, że kocham takie twórcze zabawy):

tor przeszkód chłopaków :)
Chłopcy szczegółowo ustalili zasady a potem biegali mierząc czas i próbując pobić kolejne rekordy :)

I już całkiem na koniec, chwalę się kotkiem, którego zrobiłam dla Klary, zainspirowana przez niejaką Jarecką:

wzór na kotka TUTAJ

"Skacząc w kałużach" pozostaje tu gdzie jest, może kiedyś wrócę do pisania. Dziękuję Wam za to, że byliście z nami przez te lata.

magda(c)
z Mikołajem, Dominikiem i Klarą

poniedziałek, 15 września 2014

Do 15-go każdego miesiąca - wrzesień

U mnie dziś podobne dylematy co u aeljot. Czytać książkę czy kończyć szydełkowego kotka dla Klary? Oto jest pytanie...


(A obiad może sam się ugotuje?)

miłego popołudnia :)

wtorek, 15 lipca 2014

Do 15-go każdego miesiąca - lipiec


Chłopcy na wsi - mój ideał dziecięcej zabawy:

Dodaj napis

'I learn English' oraz 'The winner is..' :)

Ze wszystkich naszych zadań "szkolnych" i mniej szkolnych, najbardziej lubię zajęcia z angielskiego, które w naszym domu nazywamy 'English time'. Być może dlatego, że zupełnie niespodziewanie okazało się, że Mikołaj przyswaja nowy język w szaleńczym tempie i bez większych problemów. (Materiał klasy pierwszej opanował od października do kwietnia, a zaczął naukę kompletnie od zera!) Moim głównym celem gdy zaczynaliśmy w październiku było wzbudzenie pozytywnego stosunku do angielskiego, pokazanie, że nauka języka jest łatwa i przyjemna. Udało się! 'English time' jest zawsze na koniec wszystkich innych, mniej lubianych zadań. Dziś chciałam pokazać jedną z gier, którą przygotowałam dla chłopców - jak zawsze z tego co akurat było w domu :)

Dostaliśmy w spadku po jakimś dziecku, cały zestaw książeczek Scooby Doo, prawdziwy koszmar do czytania, ale chłopcom się podobają więc Mikołaj czyta sam, Dominik ogląda obrazki. Jednak na końcu każdej książeczki, znajdowały się obrazki z podpisami do nauki angielskiego. Trzeba było skorzystać. Obrazki wycięte, zalaminowane i znów wycięte trafiły do koszyka.


Na szybko powstała plansza do gry - kto stanie na zielonym polu, może wylosować obrazek, nazywamy go po angielsku i kładzie na swoim pasku. Wygrywa ten, kto ma najwięcej obrazków na końcu. Celowo nie wprowadzałam zasady "jeśli nazwiesz obrazek poprawnie, możesz go wziąć" bo chłopcy są na to jeszcze za mali. Ćwiczymy sobie różne konstrukcje językowe: "What's this? It's a..."; "What do you have? I have a..."; "my turn/your turn/roll a dice" etc.





Paski powstały z zalaminowanych, przeciętych wzdłuż na pół kolorowych kartek, sklejonych potem taśmą. Dzięki temu możemy je rozkładać gdy obrazki przestają się mieścić. I używamy kostki na której są maksymalnie trzy oczka - wolniej idziemy i więcej okazji do zdobycia obrazka. No i niezaprzeczalną atrakcją są obrazki ze Scooby Doo albo innymi bohaterami.

A teraz obiecany wynik zabawy, do której Was zaprosiliśmy. Dziękuję linum, MAMAtyce i Ja Sheili za pomysły na zabawy z językiem angielskim. Wszystkie wypróbujemy! A ponieważ nie jestem w stanie wybrać, lepszej odpowiedzi, zrobiłam losowanie, w wyniku którego książeczkę wyślemy do:

Ja Sheili.

Gratulujemy i prosimy o kontakt mailowy!
P.S. I specjalne podziękowania dla Buby, która poza konkursem podzieliła się ze mną rozmaitymi linkami dla małych anglistów. Pozdrawiam :)


wtorek, 24 czerwca 2014

Od nas, dla Was, czyli małe Candy na wakacje :)

Tik, tak, tik, tak... Czas płynie, czerwiec zbliża się ku końcowi. Czujecie już powiew wakacji? Lato to wspaniały czas, cały rok na nie czekamy. Nie lubię jednak, gdy mija na totalnym nicnierobieniu - to jak niewykorzystana szansa na coś ciekawego. My, przez całe lato uczymy się angielskiego. Nie jest to żadna kara: i ja, i Mikołaj uwielbiamy angielski a Dominik dosyć lubi i nie narzeka :) No bo jak tu narzekać, jeśli nauka polega na przytuleniu się do mamy na tarasie i słuchaniu jak czyta książkę po angielsku? Potem można się pobawić, pobiegać po łące nazywając angielskimi słówkami świat dookoła i pośmiać się w czasie gry w kalambury (ćwiczymy angielskie czasowniki). Nie brzmi jak nauka, prawda? Dla tych, którzy mają ochotę na wakacyjne zabawy po angielsku, mamy niespodziankę.



 Oto książka "The Tiger Who Came to Tea" Judith Kerr, która szuka nowego domu. To krótka, zabawna historia - idealna na wakacyjną lekturę. Moim chłopcom bardzo się podobała. Ktoś chciałby aby zamieszkała u niego? Jeśli tak, zapraszam do zabawy:


Zasady zabawy:
1. Zostaw komentarz pod tym postem, w którym zaproponuj grę/zabawę/pomysł/wierszyk - cokolwiek, co można wykorzystać do nauki angielskiego.
2. Jeżeli posiadasz blog, wklej u siebie powyższy banerek (z linkiem odsyłającym do tego posta)
3. Jeżeli nie piszesz bloga, wciąż możesz wziąć udział w zabawie - pamiętaj tylko o punkcie pierwszym :)
4. Zabawa trwa do 14 lipca, do godziny 24:00, ogłoszenie wyników będzie 15 lipca, po czym niezwłocznie wyślę książeczkę. Zwycięzca zostanie wybrany przeze mnie, jak najbardziej subiektywnie.

P.S. Zastrzegam sobie prawo do zmian w zasadach :)

Zapraszam serdecznie!
magda(c)

piątek, 13 czerwca 2014

Pomiędzy...

Czerwiec wypadł nam jakoś pomiędzy. Po całomiesięcznym leniuchowaniu w maju (Mikołaj zdał egzaminy kończące pierwszą klasę pod koniec kwietnia), wypoczęci, nasyceni słońcem i zabawą na świeżym powietrzu wróciliśmy do naszych zajęć. Ale żeby nie było, że taka podła matka jestem co męczy dzieci niekończącą się nauką, śpieszę donieść, że pracujemy niewiele. W sam raz tyle ile nam potrzeba. Każdego dnia trochę matematyki i angielskiego oraz wspólne czytanie książek (tzn. mama czyta, chłopcy słuchają) a potem aż do wieczora: brudźcie się dzieci ile wlezie. Wszak jest prawdą ogólnie znaną, że dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe. Patrząc codziennie wieczorem na moją trójkę, mogę stwierdzić tylko jedno: to naprawdę szczęśliwa trójka :)

 domowe farby do malowania palcami

Wczoraj rano usłyszałam rozmowę moich synów:
Mikołaj: "Hura! Wczoraj nie było zajęć."
Dominik: "Były! Był sklep!"
Mikołaj: "Nie było! Sklep to była zabawa a nie zajęcia."
Dominik: "To były zajęcia!"
Mikołaj: "Nieprawda! Zabawa!"
Dominik: "Nauka!"
Mikołaj: "Ale mama mówiła, że nauka może być zabawą."

 ćwiczymy dodawanie, odejmowanie, wydawanie reszty i decydowanie na co starczy nam pieniędzy a z czego zrezygnować

Korzystam z tego, że mamy więcej czasu żeby nasza nauka, naprawdę była zabawą. Nie musimy się spieszyć z materiałem, egzaminy dopiero za rok. Ze wszystkim zdążymy.


Znalazłam fajny pomysł na zrobienie łóżka dla ludzików lego, ale ponieważ nie chciałam marnować zużywać tuszu w drukarce, zaproponowałam chłopcom oklejenie pudełek po zapałkach folią samoprzylepną. Na wierzch naklejali kółeczka wydziurkowane zwykłym dziurkaczem. Trochę filcu jako pościel i gotowe. Mikołaj nawet zrobił misia-przytulankę dla swojego ludzika.



I tak korzystamy z dobrodziejstw edukacji domowych, uczymy się/bawimy i cieszymy wiosną przechodzącą w lato. I być może uda mi się pokazać na blogu co robimy w tym czerwcowym "pomiędzy". Pomiędzy wakacjami a wakacjami :)

czwartek, 27 marca 2014

Chin z Findii, czyli geografia dla kibica skoków narciarskich

Wiem, wiem. Sezon się skończył, Kamil Stoch zdobył kryształową kulę, która potwierdziła, że jest obecnie "najlepszym skoczkiem świata", zawodnicy i trenerzy udali się na zasłużony odpoczynek a my możemy nie myśleć o skokach przynajmniej do letnich zawodów na igelicie. Yhy... Tylko wytłumaczcie to sześciolatkowi, który zapałał do skoków miłością bezwzględną! No, niestety nie da się. Każdego ranka budzą mnie okrzyki, które pozwalają mi mniemać, że nawet jeśli z braku skoczni w pobliżu, syn mój nie zostanie skoczkiem, to na pewno może zrobić karierę jako komentator sportowy :)
Ingerować w jego życiowe wybory nie będę, ścieżek przed nim prostować też, ale gdy pewnego poranka (a raczej w środku nocy - w końcu to 6:55 była!) usłyszałam, że teraz będzie skakał Chin z Findii, uznałam że czas podszkolić dziecię z geografii. Tak, na wszelki wypadek :)

Kamil Stoch, po zdobyciu złota olimpijskiego

Najpierw wydrukowałam mapę (na STRONĘ Z MAPAMI trafiłam dzięki TEMU WPISOWI Lasche)
Chłopcy sami układali, potem kolorowali a ja pomogłam im posklejać. Potem moi mali kibice wymieniali nazwy krajów, z których pochodzą jacyś skoczkowie. Ja pokazywałam to państwo na zwykłej mapie Europy, Dominik odszukiwał na naszej konturowej i kolorował. Mikołaj pisał (kaligrafował) nazwę państwa i naklejał. Korzystaliśmy przy tym z książki Mizielińskich "Mapy", szkoda tylko, że niektórych państw tam nie było.

układamy mapę...

...kolorujemy i podpisujemy

Potem dopasowywaliśmy flagi do poszczególnych krajów, przy okazji omówiliśmy wszystkich sąsiadów Polski. Mikołaj wyszukiwał na mapie i odczytywał nazwy stolic.

Muszę powiedzieć, że to była świetna okazja do zapoznania dzieci z mapą Europy. Chłopcy potrafią teraz wskazać i nazwać sporo państw a Dominik rozpoznaje większość flag. Mikołaj miał zakamuflowane ćwiczenia kaligrafii.  Ale to była tylko moja mała "wtrątka" do wszystkich aktywności związanych ze skokami w naszym domu, które moi synowie organizują sobie sami.

telemark!
jedna z pierwszych list skoczków
radosna twórczość Mikołaja

Dominik codziennie przygotowuje listę skoczków, której integralną częścią są rysunki flag! Od rana do wieczora bawi się w skoki - albo sam wciela się w zawodników, albo w tej roli występują autka. Powstają coraz to nowe modele nart, kasków, gogli, koszulek lidera i medali. Nieskończona liczba rysunków, książeczek i kukiełek skoczków. Mikołaj zrobił model skoczni z Kamilem Stochem w locie.
Na spacerach, trzeba trenować skoki. Najlepiej włączyć do zabawy tatę, dziadziusia, wujków i wszystkich chętnych. Babcię zatrudnić do machania chorągiewką. Siostrę usadzić w łóżeczku jako publiczność. Po prostu szaleństwo!

niedziela, 16 marca 2014

Do 15-go każdego miesiąca - marzec

Spóźniona o ponad trzy miesiące, dołączam dziś do zabawy Asimi Do 15-go każdego miesiąca.

Piętnastego marca rano, zastałam mojego syna w szale twórczym. Wystrojony w tygrysiasty szlafrok, pracowicie coś rysował, wycinał, naklejał.



To po prostu scena, którą chcę zapamiętać.

sobota, 15 marca 2014

Mamo, a dlaczego masz taką wielką torebkę? czyli z roczniakiem w poczekalni

Doświadczenie spędzania czasu w rozmaitych poczekalniach z maluchami nie jest mi obce. Gdy Mikołaj rozpoczął swoją terapię, Dominik miał zaledwie kilka miesięcy. W pobliżu nie było babci/cioci, z którą mój młodszy syn mógłby zostawać, więc wszędzie jeździliśmy razem. Przez ponad cztery lata "czekaliśmy" w szkołach, przychodniach, poradniach, ośrodku jeździeckim i sama już nie pamiętam gdzie jeszcze. Czasem 30 minut, częściej 60, 90 lub nawet 120. Na początku traktowałam to jak dopust boży, ale szybko zorientowałam się, że zamiast narzekać, sensowniej będzie ten czas wykorzystać. Przecież to idealny moment na zabawę "jeden na jeden", zabawy paluszkowe, czytanie książeczek, granie w gry. W końcu nie zawsze świeci słońce i można wyjść na spacer :-)

Czas płynął, chłopcy wyrośli i teraz zamiast terapii sensu stricto, razem chodzą na zajęcia dodatkowe. A ja czas w poczekalniach spędzam z Klarą. Na szczęście torebkę mam pojemną, oto co umila nam oczekiwanie:


Oczywiście książeczki. Na zdjęciu przedstawicielki naszych ulubionych - pierwsza to książeczki z serii Kocham czytać J. Cieszyńskiej. Polecam je wszystkim rodzicom maluszków, nawet jeśli nie myślą o nauce czytania, są świetną pomocą w rozwoju językowym dziecka. My z Klarą czytamy trzy pierwsze z serii.
"Przygody Miłka i Niezdarka" to książeczka z zestawu Zabawy Tutusia. Klara bardzo lubi, żeby jej to czytać - akcja jest tak prosta, że idealnie nadaje się dla rocznego maluszka.
Jest jeszcze nasza ukochana książeczka sensoryczna.
I moje ostatnie odkrycie: książeczki ze zdjęciami zamiast rysunków! Znalazłam je w empiku i mało nie umarłam z radości, w końcu wilk wygląda jak wilk, papryka jak papryka etc. Montessorianie na pewno mnie rozumieją :-)

Pudełeczka do odkręcania/otwierania: słoiczek po kremie, pojemniczek po farbie, plastikowe jajko i dwa klocki do łączenia i rozłączania.

Figurki zwierzątek - w ścisłej czołówce zabawek na mojej prywatnej liście. Nadają się do wszystkiego, u nas głównie pomagają w rozwoju języka (nazywanie, naśladowanie odgłosów).

I jeszcze karty do stymulacji języka, które przygotowałam dla Klary. Pierwsze to po prostu stara książeczka harmonijka, która się potargała. Zabezpieczyłam boki taśmą, nakleiłam napisy z odgłosami zwierząt (to z czasów gdy Dominik uczył się czytać wyrażenia dźwiękonaśladowcze) i włożyłam do plastikowej kieszonki zapinanej na zatrzask (dodatkowa atrakcja!).


Przygotowałam też fajne karty ze zwierzętami i ich mamami, które wydrukowałam stąd. Ponieważ Klara była za mała na dopasowywanie mam i dzieci, skleiłam te karty razem taśmą i na razie używamy ich do oglądania i nazywania a moja córeczka dodatkowo ustawia je sobie (ćwicząc koordynację wzrokowo-ruchową:)). Karty mają podpisy po angielsku, które miałam zamiar odciąć lub zakleić jednak zmieniłam zdanie, bo Mikołaj zainteresował się tymi angielskimi słówkami.




P.S. Oczywiście powyższa zawartość torebki to jedynie przykład. Poszczególne książeczki, pojemniczki, zwierzątka się zmieniają. Schemat jednak, pozostaje niezmienny.

niedziela, 2 marca 2014

Bardzo subiektywny post o Edukacji Domowej

Bezpośrednim bodźcem do napisania dzisiejszego postu, był  ten wpis Asiami, która zapytała o plusy i minusy edukacji domowej. Oto część mojego komentarza z jej blogu:

"My oficjalnie edukujemy drugi rok (teraz pierwsza klasa i zerówka) i czekają nas pierwsze egzaminy. Muszę przyznać, że jest to ciężka praca. W naszym przypadku bardzo ciężka, ale każdego dnia dziękuję Bogu, że dał mi tę możliwość.
Plusem jest wolność. Indywidualizacja!!!! Czas na zainteresowania i pasje. Dzieci i ja jesteśmy wyspani i wypoczęci. Mamy poranki, kiedy nie musimy gonić, biegać, ponaglać, krzyczeć "szybko, szybko". Jemy wspólnie śniadanie. Chłopcy widzą prawdziwe życie w naturalnych sytuacjach - wszędzie zabieram dzieci ze sobą, bo nie mam co z nimi zrobić. Nie potrzebują specjalnej lekcji w szkole i ćwiczeń w podręczniku, żeby wiedzieć co się robi na poczcie, kto to jest szewc i co robi stolarz. Pomagają w pracach domowych, gotowaniu bo nie muszą spędzać popołudni na odrabianiu zadań domowych. Poza tym ED zmieniła mój sposób myślenia. Nauczyłam się od nowa dziwić i zadawać pytania. Tyle rzeczy zaczęło mnie interesować :-) Możemy wyjść na spacer, do parku, do lasu dowolnego dnia w tygodniu jeśli pogoda dopisuje. Nasze życie jest spokojniejsze i mamy wiele czasu na nawiązywanie relacji. Długo by pisać o plusach :-)
Minusy? Największym jest zmęczenie. Moje. Ogrom pracy. W ciągu dnia trudno znaleźć chwilę dla siebie."


Temat ten jest tak rozległy, że postanowiłam trochę go rozwinąć (także odpowiadając na pytania zadane mi kiedyś przez Pentlę).

Edukacja domowa - skąd ten pomysł?
Kilka lat temu, byłam mamą małego autystycznego chłopca, bardzo opornego na propozycje wspólnych zabaw. W desperacji przeczesywałam internet w poszukiwaniu czegoś, co przyciągnie jego uwagę i da nam szansę na zrobienie czegoś wspólnie. Wtedy to na amerykańskich blogach spotkałam się z homechoolingiem czyli uczeniem dzieci w domu zamiast w szkole. Początkowo myślałam o tym jak o dziwactwie. W całym moim życiu spotykałam tylko osoby, które uczęszczały do szkoły i nawet nie dopuszczałam w myśli innej możliwości. Po jakimś czasie doszłam do etapu "Fajne to, ale niewykonalne w naszych warunkach. Przecież musiałabym zrezygnować z pracy na wiele lat".  A jeszcze później szukaliśmy szkoły dla naszego Mikołaja. Rozważaliśmy różne opcje, aż doszliśmy do przekonania, że dla NASZEGO syna i NASZEJ rodziny, najlepszym wyborem jest nauczanie w domu.
Dla niewtajemniczonych: edukacja domowa jest legalna i polega na tym, że dziecko nie chodzi do szkoły, ale uczy się poza nią. Dziecko musi być zapisane do szkoły a dyrektor udziela zgody na realizowanie obowiązku szkolnego poza szkołą. Cała odpowiedzialność za uczenie dziecka przechodzi na rodziców. Uczeń musi zdać egzamin, zazwyczaj na koniec roku szkolnego, gdzie sprawdza się czy opanował podstawę programową.
A jak to wygląda w praktyce? W każdym domu inaczej.



Edukacja domowa w naszym domu
My edukujemy w domu drugi rok: Mikołaj we wrześniu 2013 rozpoczął pierwszą klasę (jako siedmiolatek) a Dominik zerówkę (jako pięciolatek). Mamy jeszcze kilkunastomiesięczną Klarę.
Przygotowaniem i prowadzeniem codziennych zajęć zajmuję się głównie ja. Kiedy? W czasie wakacji, ferii, Świąt lub niektórych weekendów obmyślam ogólną strategię. Zapisuję na co chcę kłaść nacisk (np. kaligrafia, ćwiczenia głoskowania, dodawanie w określonym zakresie, nauka wiązania butów etc.) i przygotowuję kilka zadań z każdego punktu, dla każdego z chłopców. Nie robię szczegółowych planów długoterminowych, bo doświadczenie pokazało mi, że to u nas nie działa. Mikołaj uczy się za szybko lub za wolno i wtedy albo mam przygotowane zadania, które są niepotrzebne albo tego co mam nie wystarcza. To było dla mnie frustrujące, dlatego prawie codziennie wieczorem przeglądam co mam na następny dzień i jeśli wiem, że z czymś był problem wymyślam dodatkowe ćwiczenia. Ten sposób jest dosyć męczący na dłuższą metę, ale jak dotąd nie wpadłam na nic lepszego.
Zadania dzielimy na wykonywane z mamą oraz pracę samodzielną. Nie planuję tematów na każdy dzień, pojawiają się spontanicznie. Często uczymy się bez tematu przewodniego. Zarezerwowałam czas na codzienne czytanie książek w czasie "szkolnym". Nie są to powieści tylko książki przyrodnicze, popularnonaukowe, oglądamy albumy i atlasy. Uczymy się wierszy na pamięć. Codziennie zaczynamy od gimnastyki - ćwiczenia koordynacji, wzmacnianie napięcia mięśniowego i współpracy. Popołudniami mamy zajęcia dodatkowe (katecheza oraz zajęcia w domu kultury) lub mamy wolne (czyt. czas na sprzątanie, ogarnianie domu dla mnie oraz swobodna zabawa dzieci etc.)
Podręczniki mamy używane i właściwie nie korzystam z nich z dziećmi. Są po to żebym podglądała pomysły zadań i na ich podstawie przygotowuję czasami ćwiczenia. Przeglądam je też zawsze, gdy dopadają mnie wątpliwości czy czegoś nie pomijamy.


 Dlaczego edukacja domowa?
To jedno z najczęściej zadawanych mi pytań. Zazwyczaj odpowiadam, że dla nas to najlepszy sposób na życie tu i teraz. Podoba nam się to, że dzieci mają dom, w którym mieszkają a nie tylko sypiają. Uważam za przywilej, że mogę obserwować jak się rozwijają, uczą, myślą i że mogę to robić każdego dnia. Dla mnie to wielka radość. Ale i wielki trud. Jest tyle rzeczy do zrobienia, zmagam się z organizacją każdego dnia. Za to nigdy się nie nudzę, nie ma momentów, w których nie wiem co robić. Wystarczy wybrać jedną pozycję z mojej niekończącej się listy i już :-)
Ogromnym plusem ed jest indywidualizacja. Mając dziecko o specjalnych potrzebach edukacyjnych, prawie każdego dnia myślę: "jak dobrze, że on może uczyć się w swoim tempie." Nie musi porównywać się do innych dzieci, które równiej piszą, szybciej czytają i słyszą polecenia nauczyciela (bo nie rozmyślają o obrazach, w swojej głowie). Jeśli coś jest zbyt trudne zwalniamy. Mamy tyle czasu, ile trzeba na zrozumienie i przyswojenie materiału. Nie musimy gonić programu.Z drugiej strony, rzeczy łatwe możemy przeskoczyć, żeby się nie nudzić.

ile sylab słyszysz w nazwie zwierzęcia?

Trudności jakie napotykamy
Ogromną pułapką ed były dla mnie zajęcia dodatkowe. Na początku wydawało mi się, że trzeba ich zapisać na to, na to, to i jeszcze to. A tamci chodzą na to i to, może my też? I powoli życie zmienia się w koszmar niekończących się dowozów i wciąż zorganizowanych zajęć. Potrzeba było czasu, żeby do mnie dotarło, że czasem mniej, znaczy więcej. Multum, non multa. Chcę, żeby moje dzieci miały czas na swobodną zabawę. Żeby nauczyły się same gospodarować swoim czasem. Nic mnie tak nie cieszy, jak zdanie "nudzi mi się". Uważam, że w zwykłym "nudzi mi się" jest ogromny potencjał i nigdy nie mówię im: "to zrób to i to". Odpowiadam pytaniem na pytanie: "I co zamierzasz z tym zrobić?"

Trzeba mieć świadomość, że decyzja o edukacji domowej ma wypływ na całą rodzinę. To nie sposób na edukację, to sposób na życie. Bardzo absorbujący sposób. Zazwyczaj jedno z rodziców zostaje w domu z dziećmi (skutek: mniejsze finanse, brak składek emerytalnych). Trzeba zdecydować czego uczyć, w jaki sposób, kiedy i gdzie. Poszukiwanie pomysłów urozmaicających zajęcia, jest czasochłonne. Przygotowanie materiałów, drukowanie, wycinanie, laminowanie - baaardzo czasochłonne. Decydując się na ed rodzic często musi sam się uczyć. Szukać metod i form pracy najlepszych dla swojego dziecka. To pochłania jeszcze więcej czasu i energii. Praca, praca, praca - oto co czeka mamę uczącą swoje pociechy. Ale dobrze wykonana praca przynosi satysfakcję i radość. Jak dla mnie bilans nadal jest po stronie edukacji domowej. Jak długo? Czas pokaże...

czwartek, 27 lutego 2014

Montessori dla niemowląt: Imbucare box DIY z pudełka

Dla oswojonych z montessoriańskimi materiałami dla niemowląt Imbucare box (nie znalazłam polskiej nazwy - sklepy używają swoich własnych tłumaczeń) to nic nowego. Dla mnie było to wielkie odkrycie: sorter bez sortowania! Kupienie gotowego, drewnianego (choćby najpiękniejszego) nie wchodziło w grę - tyle pieniędzy dla jednego dziecka, tylko na chwilę? Uznałam, że nie warto. Ale warto zrobić! Wystarczyło pudełko, klocek, nożyk i rzep samoprzylepny. Zajęło mi to kilka minut  i już Klara mogła się bawić. I uwierzcie: bawiła się naprawdę długo i często!

Imbucare box - DIY z pudełka

Pudełko można otworzyć i wyjąć klocek ze środka. W mojej wersji zamyka się na rzep:

szczegóły techniczne :-)

I jeszcze jedno: imbucare box ma różne oblicza. Jeśli ktoś jest zainteresowany zgłębieniem tematu, niech sobie wygoogla: oczopląsu można dostać od różnorodności - zarówno gotowych jak i "hołmmejdowych" pudełek :-)

P.S. Muszę jednak przyznać,  że podoba mi się wersja z pudełkiem bez dna, które wystarczy podnieść żeby wyjąć klocek, jak np. TUTAJ. Może następnym razem :-)

DOPISEK:
Pytanie Gosi czy wrzucanie piłeczki pingpongowej do rolki po ręcznikach to to samo, uświadomiłam sobie, że nie napisałam najważniejszego: po co to pudełko? Celem jest dopasowywanie kształtu to otworu (tak jak w sorterach, tylko nie sortujemy). Zaczynamy od klocka o kształcie walca, potem można  dać o podstawie trójkąta, nasz byłby następny. To jest taki etap wcześniejszy niż sortowanie. Ćwiczy koordynację wzrokowo-ruchową, koncentrację, spostrzeganie wzrokowe i... sama już nie wiem co jeszcze :-) 


niedziela, 16 lutego 2014

Nic nowego, czyli zabawa sensoryczna dla malucha

Taki niedzielny obrazek: chłopcy bawią się zgodnie w swoim pokoju. Mąż sypie mąką po kuchennych blatach szykując pizzę na obiad (tak! jadamy pizzę na obiad w niedzielę:)). A ja? No... pracy mi nie brakuje, sterta prasowania czeka, ale przecież nie dziś! Dziś jest czas na odpoczynek i zabawę, na którą w tygodniu brak czasu i cierpliwości. Siadam z Klarą na podłodze, wsypuję do miednicy kolorowy ryż, ona zaczyna się bawić. A ja? Siedzę. Obserwuję. Fotografuję. Zachwycam się. Jestem.

na początku...

...i  pod koniec zabawy :-)

P.S. Pamiętajcie, żeby takim maluszkom około roku nie dawać łyżeczki do zabawy niejadalnymi rzeczami! Ja o tym zapomniałam i musiałam wyjmować Klarze z buzi ziarenka surowego ryżu barwionego bibułą.

środa, 12 lutego 2014

"Która godzina, pyta rodzina..."

Nadszedł czas aby zapoznać Mikołaja z zegarem. Dziecko wie, że czas płynie, zmieniają się pory roku, mijają lata, miesiące, dni tygodnia, świetnie orientuje się w kalendarzu. Brakowało tylko umiejętności określania godziny. Wzięliśmy się do pracy. Najpierw w pokoju zawisł zegar na wysokości wzroku chłopców. Nazywaliśmy te godziny kiedy tylko była okazja, trochę tłumaczyłam co i jak. Kolejnym krokiem było kupienie Mikołajowi zegarka na rękę - miało go to zmotywować do określania godzin. Hmm, nie wypaliło. Mój syn z uporem maniaka przekładał zegarek na prawą rękę, udając że jest to omnitrix (takie coś co ma Ben10). Zasadnicza funkcja zegarka uległa zapomnieniu. Potem zrobiliśmy z chłopcami zegary z papieru z ruchomymi wskazówkami, ja układałam godzinę oni naśladowali, nazywali co ułożyłam, układali co nazwałam - kombinacje były różne. Pełne godziny jakoś poszły, ale... Ale! Problem polegał na tym, że nazwa godziny była dla Mikołaja abstrakcją i nic, kompletnie nic nie oznaczała. Zapraszał np. gości na obiad na 20:00, albo mówił, że wstanie rano o 17:00 etc. Tak więc... wpadłam na pomysł. Stworzyliśmy plan dnia i nocy:

doba Mikołaja

Na dużych kartkach narysowałam rubryki i wpisywaliśmy porę dnia (rano, południe etc.), godzinę, rysunek co robię o danej godzinie. Zaczęliśmy od 5 rano (wszyscy śpią), 6 rano (tata wstaje i pije kawę) etc. Obok godziny rysowałam im malutkie zegarki, na których chłopcy sami zaznaczali wskazówki. Miałam w planie rozbicie tego na kilka dni, ale chłopcy tak się wciągnęli, że zrobiliśmy wszystko za jednym razem.

doba Dominika

Na koniec zwinęłam wszystko w rulon i pokazałam im, jak godziny następują po sobie. Chciałam skleić te rulony i tak zostawić, ale chłopcy postanowili nakleić sobie na drzwiach do pokoju. Rozmawialiśmy o tym, że godzina piąta rano zawsze oznacza bardzo wczesny ranek i nie je się wtedy kolacji. Zwróciliśmy uwagę, że każda godzina występuje dwa razy w ciągu doby, ale możemy ją inaczej nazwać (np. jedenasta i dwudziesta trzecia). Poznaliśmy znaczenie nowych słów określających czas, takich jak: doba, północ czy południe.

poranek Mikołaja

popołudnie Dominika

I bardzo fajnie spędziliśmy czas. To był jeden z tych nielicznych poranków kiedy edukacja domowa wydaje się być lekka i przyjemna. Oby jak najwięcej takich chwil!


sobota, 8 lutego 2014

Powrót pod znakiem włóczki

No... chwilę mnie tu nie było. Przerwa w prowadzeniu blogu, sama się jakość zrobiła i szczerze pisząc myślałam, że już tu nie wrócę - szybko zagospodarowałam wolny czas, który zyskałam. Internet pełen jest pomysłów na zabawy i naukę z dziećmi i beze mnie uboższy wcale się nie stanie. Blogosfera mnie nie potrzebuje. Tylko wiecie co? JA jej potrzebuję. Pisząc o naszych zabawach, zaspokajałam swoją potrzebę (ogromną) mówienia o tym co robimy, o rozwoju moich dzieci, ich sukcesach i trudnościach, pomysłach na które wpadłam i które okazały się fajne. Niestety, w realnym życiu nikt nie chce tego słuchać - no bo ile można? Więc, żeby nie stać się gadającą w kółko o jednym, zanudzającą innych kurą domową, będę pisać tutaj. A chętnych do poczytania serdecznie zapraszam i witam :-)


We wrześniu kamyk z blogu Zabawy i zabawki pokazała u siebie tutorial na ninję z włóczki. Zrobiliśmy sobie takich wojowników z chłopcami ale nie zdążyłam ich wcześniej pokazać, dlatego dziś nadrabiam, dziękując kamykowi za szczegółowy instruktaż.

Mikołaj ze swoim ninją

Ninja Dominika

I specjalnie dla Jareckiej, która zrobiła świetny tutek, pokazuję dwa szydełkowe ptaszki zrobione dla moich chłopców (zabawy mieli z nimi co niemiara a w Święta zawisły na choince).


made by mama

I tak jakoś wyszedł nam powrót pod znakiem włóczki. Witajcie!