wtorek, 19 marca 2013

Rzeczy ważne i ważniejsze

Miałam ostatnio okazję obserwować pracę własną dzieci w szkole montessori. Niezwykłe doświadczenie. Moje serce rosło patrząc na szóstoklasistę wykonującego z masy solnej szczyty Himalajów, dwie trzecioklasistki, które tworzyły książkę o koronie ziemi czy czwartoklasistę pracującego z tablicą do pierwiastków. Wspaniale patrzeć gdy dzieci robią takie rzeczy z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale! Ale widziałam też szóstoklasistkę wyszywającą obrazki haftem krzyżykowym lub jej rówieśnika, kopiującego mapę Środziemia (z Hobbita). Szczerze mówiąc, w pierwszej chwili mnie to nie zachwyciło. Miałam ochotę podejść i powiedzieć: "hej, może zajęlibyście się czymś konkretnym". Okropne, prawda? Ta sytuacja uświadomiła mi, jak bardzo wartościuję to czym zajmują się moje dzieci. Nawet jeśli tego nie mówię, w mojej głowie zaraz jest ocena. Przecież JA WIEM co jest ważne i czego warto się uczyć a czego nie. A przecież kto wie co te dzieci będą robiły w życiu? Może tamta dziewczynka zostanie artystką i zacznie zarabiać na życie swoimi rękodziełami? (znam takie i wiem, że to możliwe) A ten chłopiec może kiedyś sam wymyśli swoje dzieło, jego język i stworzy do tego mapy? A może po prostu rozwija kreatywność, precyzję ręki, uczy się wytrwałości?
I wiecie, zrozumiałam jedno: to chodzi o pasję! O to, żeby to co robię sprawiało mi radość, dawało satysfakcję. I o to, żebym sam decydował co jest dla mnie ważne a co nie. Moje dzieci wiedzą czym się interesują, a ja?

13 marca wieczorem telefon: habemus papam! Oglądamy z chłopakami transmisję z Watykanu. Ja wpatrzona w monitor a oni zerkają rysując sobie. Oto jakie dzieło stworzył Mikołaj:

Mistrz Yoda woła: "VIVA  IL  PAPA" 

Dla mamy wybór papieża jest ważniejszy od "Gwiezdnych wojen", ale dla Mikołaja...;-)

18 komentarzy:

  1. To prawda, chodzi o pasję i trzeba od małego pomoc dziecku to zrozumieć...

    Ps Jeśli lubicie gry planszowe zapraszam na wiosenne giveaway u mnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za zaproszenie, postaram się zaglądnąć ;-)

      Usuń
  2. w kontekście tego, co napisałaś... ja się cały czas uczę pokory i spokoju oraz tego, że te moje wszystkie "wiem" tak naprawdę mogę sobie w bajki włożyć ;) na szczęście znalazłam już sposób, który działa i pozwala mi się uczyć tego łatwiej, szybciej i w zgodzie z sobą - teraz tylko obserwuję z boku (głównie siebie), wprowadzam poprawki i sprawdzam efekty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nauka pokory... trudna sztuka, ale powoli też mam pewne sukcesy na tym polu ;-) tyle, że wciąż za mało...

      Usuń
  3. Oj jak ja rozumiem tę wszechwiedzę matczyną :))) A najwspanialszy wieczór jaki spędziłam od tygodnia był ...zorganizowany w 100% przez chłopców :)) Szczegóły u nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lasche, zaglądam do Was co jakiś czas i nadrabiam zaległości;-)
      tylko na komentowanie zazwyczaj już brakuje czasu ;-(

      Usuń
  4. No właśnie! Tak chciałabym powiedzieć.
    Tymczasem przeraża mnie ogrom "straconego" czasu w porównaniu z ogromem tego, co MEN kazał zaliczać w drugiej klasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie... ja już rozmyślam o egzaminach, które czekają nas za rok!

      Usuń
    2. Ostatnio byłam trochę nerwowa, co dało efekty jak powyżej ;-)
      Przepraszam :-)
      Chcemy ustalić egzaminy na początek maja, co w zestawieniu z ostatnimi kłopotami z mobilizacją mojej córki wywołało we mnie lekką panikę. Może nawet czułam rozżalenie z powodu tego braku jej mobilizacji do tego, czego JA bym CHCIAŁA ją nauczyć?

      Dziś już ogarnęłam ten "ogrom", o którym wspomniałam (a mobilizacja córki ma się ciut lepiej) i uznałam, że nie jest źle. Jest nawet dobrze! :-)
      Dziś dzięki temu, że wysłuchała słuchowiska "Muzyka pana Chopina" aż trzy razy (!!!) pod rząd (prosiłam tylko raz, ale ona uwielbia słuchać płyt CD) umiała odpowiedzieć, gdzie się Chopin urodził (z żadnych innych źródeł raczej tego nie wiedziała do tej pory). I umiała mnie przekonać, że człowiekowi do życia niezbędna jest m.in. ...... gleba!

      A może to, że ważne dla niej jest nie słowo, które trzeba napisać, tylko kolor flamastra, którym ma je napisać*, w późniejszym kształceniu (lub nawet życiu) okaże się wartością większą niż cokolwiek? Może będzie malarką? Projektantką ubrań? Artystką? Lub kimś, o kim dzisiaj w ogóle nikomu się nie śniło?

      *zapraszam do obejrzenia efektów tych kolorystycznych decyzji tu:
      http://bajdocja.blogspot.com/2013/03/pisanki-z-liczebnikiem-po.html

      Pozdrawiam :-)

      Usuń
    3. A ta gleba nie w związku z Chopinem ;-P

      Usuń
    4. widzę, że takie dylematy są po prostu wpisane w ED ;-)
      i już pędzę do Was - ciekawa jestem tych kolorów!

      Usuń
  5. Mam jednak troszkę inne zdanie. Jeszcze nie wiadomo, co będą robić w życiu te dzieci i jak zarabiać na życie. A może własnie te rzeczy, które teraz ich nie zajmują, bo dajemy im czas na hafty krzyżykowe, okażą się decydujące w ich przyszłości? Może tej dziewczynce jednak przyda się sporo matmy, choć teraz jej nie lubi, bo może będzie chciała założyć sklep z haftami? A teraz ma czas, żeby się nauczyć myśleć matematycznie, a nie, jak już będzie miała mniej chłonny umysł, małe dzieci i mało czasu. Sądzę, że dzieci w szkole podstawowej jeszcze są za małe, żeby zadecydować, ze np. nauka języka obcego im się nie przyda w przyszłości i dlatego dobrze jest, że są standardy ministerstwa i mądrzy rodzice i nauczyciele, którzy pokażą, że wszystko może być ważne, potrzebne i ciekawe, nawet to, o czym dziecko najpierw pomyśli, że takie nie jest. Można, a nawet trzeba mieć pasje, ale to nie wyklucza posiadania podstaw ogólnego, wszechstronnego wykształcenia. Zawężać można się potem, w "starszych" szkołach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frajdo, zgadzam się z Tobą w zupełności! Jednak nie zaznaczyłam, że to był czas na pracę własną, kiedy dzieci zajmują się tym co chcą, ale oprócz tego mają normalne lekcje (i takie same przedmioty, i klasówki jak w każdej innej szkole). W Polsce obowiązuje pewna podstawa programowa, którą trzeba zrealizować, testy i egzaminy, które trzeba zdać itd. Chodzi o to, żeby dzieci miały czas dany tylko na to aby odkryły: co ja chcę robić? co mnie interesuje? i tym się zajmowały! I tak jak lepiej uczyć się matematyki czy języków obcych w młodszym wieku, tak dobrze jest znać odpowiedzi na te pytania wcześniej niż później ;-)

      Usuń
    2. To może jeszcze ja wtrącę dwa grosze;)
      Maria Montessori nazywała to fazami wrażliwości, każde dziecko je ma i to odkrywają na nowo współcześni psychologowie i pedagodzy, Maria odkryła to ponad 100 lat temu. W fazie wrażliwości dziecko chłonie najlepiej to, na co właśnie ta faza jest i nie ma lepszego czasu na naukę! W każdym innym czasie zdobycie tej samej wiedzy jest dla dziecka trudniejsze. Na szczęście wymogi MEN w większości pokrywają się z fazami wrażliwości, choć czasem, w konkretnych indywidualnych przypadkach, nie. Z drugiej strony, zwykle MEN wymaga mniej niż dzieci chcą i są gotowe się SAME nauczyć. Rolą nauczyciela Montessori jest baczna obserwacja dziecka i reagowanie na te fazy wrażliwości poprzez stworzenie odpowiedniego otoczenia.

      I dalej, rolą nauczyciela jest pokazać dziecku jaka np. matematyka jest fajna, jak zdobywanie wiedzy kosmicznej jest ciekawe i pasjonujące, temu służą starannie przygotowane lekcje podstawowe, tzw. wielkie lekcje (sama ostatnio uczestniczyłam w takiej lekcji, w której nauczyciel wychodząc od krowy, przeszedł płynnie do twierdzenia Pitagorasa! po takiej lekcji miałam ochotę chwycić za pomoce i doświadczać twierdzenia Pitagorasa!:)). Nauczyciel powinien sprawić, żeby dziecko chciało się samodzielnie uczyć, bo poprzez wolny wybór (wolność w Montessori to nie wolność "OD" ale wolność "DO") i działanie dziecko dochodzi do normalizacji. Nauczyciel daje impuls, a resztą zajmuje się dziecko. I tak jak w tradycyjnym podejściu wiedza jest produktem, tak w Montessori jest ona PROCESEM! I tu się kładzie nacisk - nie na to, czego nauczy się dziecko, ale na to JAK się tego nauczy, bo to "okaże się decydujące w ich przyszłości".
      Dzieci chcą się uczyć, chcą pracować, a bardzo łatwo ten zapał ostudzić... chociażby ignorując fazy wrażliwości...

      Usuń
    3. Dziękuję za objaśnienia. Po prostu niewiele wiem o montessoriańskich metodach nauki, tyle, co wyczytam na blogach tu i ówdzie. Mi się w tym wszystkim najbardziej własnie podoba to, że dzieci same chcą się czegoś uczyć. Nie mam doświadczenia z klasami 1-3, ale już niektórzy 4-toklasiści w typowej szkole podstawowej są nieźle wyszkoleni w unikaniu uczenia się. A szkoła jest nastawiona na to, czego, a nie jak się uczy dziecko. Smutne to, ale prawdziwe. Najczęściej chciałoby się, aby było inaczej, ale nie ma czasu na typowych lekcjach, aby się nad czymś poskupiać dłużej, albo bardziej wszechstronnie, bo program napięty, wszystkie lekcje wyliczone... A jeszcze są ci Uczniowie, którzy mają kłopot z najprostszymi rzeczami i w ogóle o bardzo rozmaitych potrzebach w tej samej klasie. No, to jest temat-rzeka po prostu.

      Usuń
    4. Dzięki K świetnie to wyjaśniłaś. Chociaż gdy mój syn w kółko zajmuje się spider man'em lub angry birds to trudno jakoś nazwać to okresem wrażliwości (bliżej tu do pasji chyba).
      Frajdo - masz rację to jest temat-rzeka, więc może nie będę go tutaj rozwijać...

      pozdrawiam serdecznie ;-)

      Usuń
    5. tak samo jak podczas oglądania bajki nie ma polaryzacji uwagi, mimo, że dziecko siedzi bez kontaktu ze światem...:) to są właśnie te najróżniejsze "subtelne różnice", które próbuję ogarnąć:)

      Usuń
    6. ech, czasem to mnie już głowa boli od tego obserwowania, analizowania zachowań, obserwowania i obserwowania... a wszystko razy trzy ;-)

      Usuń