"My oficjalnie edukujemy drugi rok (teraz pierwsza klasa i zerówka) i czekają nas pierwsze egzaminy. Muszę przyznać, że jest to ciężka praca. W naszym przypadku bardzo ciężka, ale każdego dnia dziękuję Bogu, że dał mi tę możliwość.
Plusem jest wolność. Indywidualizacja!!!! Czas na zainteresowania i pasje. Dzieci i ja jesteśmy wyspani i wypoczęci. Mamy poranki, kiedy nie musimy gonić, biegać, ponaglać, krzyczeć "szybko, szybko". Jemy wspólnie śniadanie. Chłopcy widzą prawdziwe życie w naturalnych sytuacjach - wszędzie zabieram dzieci ze sobą, bo nie mam co z nimi zrobić. Nie potrzebują specjalnej lekcji w szkole i ćwiczeń w podręczniku, żeby wiedzieć co się robi na poczcie, kto to jest szewc i co robi stolarz. Pomagają w pracach domowych, gotowaniu bo nie muszą spędzać popołudni na odrabianiu zadań domowych. Poza tym ED zmieniła mój sposób myślenia. Nauczyłam się od nowa dziwić i zadawać pytania. Tyle rzeczy zaczęło mnie interesować :-) Możemy wyjść na spacer, do parku, do lasu dowolnego dnia w tygodniu jeśli pogoda dopisuje. Nasze życie jest spokojniejsze i mamy wiele czasu na nawiązywanie relacji. Długo by pisać o plusach :-)
Minusy? Największym jest zmęczenie. Moje. Ogrom pracy. W ciągu dnia trudno znaleźć chwilę dla siebie."
Temat ten jest tak rozległy, że postanowiłam trochę go rozwinąć (także odpowiadając na pytania zadane mi kiedyś przez Pentlę).
Edukacja domowa - skąd ten pomysł?
Kilka lat temu, byłam mamą małego autystycznego chłopca, bardzo opornego na propozycje wspólnych zabaw. W desperacji przeczesywałam internet w poszukiwaniu czegoś, co przyciągnie jego uwagę i da nam szansę na zrobienie czegoś wspólnie. Wtedy to na amerykańskich blogach spotkałam się z homechoolingiem czyli uczeniem dzieci w domu zamiast w szkole. Początkowo myślałam o tym jak o dziwactwie. W całym moim życiu spotykałam tylko osoby, które uczęszczały do szkoły i nawet nie dopuszczałam w myśli innej możliwości. Po jakimś czasie doszłam do etapu "Fajne to, ale niewykonalne w naszych warunkach. Przecież musiałabym zrezygnować z pracy na wiele lat". A jeszcze później szukaliśmy szkoły dla naszego Mikołaja. Rozważaliśmy różne opcje, aż doszliśmy do przekonania, że dla NASZEGO syna i NASZEJ rodziny, najlepszym wyborem jest nauczanie w domu.
Dla niewtajemniczonych: edukacja domowa jest legalna i polega na tym, że dziecko nie chodzi do szkoły, ale uczy się poza nią. Dziecko musi być zapisane do szkoły a dyrektor udziela zgody na realizowanie obowiązku szkolnego poza szkołą. Cała odpowiedzialność za uczenie dziecka przechodzi na rodziców. Uczeń musi zdać egzamin, zazwyczaj na koniec roku szkolnego, gdzie sprawdza się czy opanował podstawę programową.
A jak to wygląda w praktyce? W każdym domu inaczej.
Edukacja domowa w naszym domu
My edukujemy w domu drugi rok: Mikołaj we wrześniu 2013 rozpoczął pierwszą klasę (jako siedmiolatek) a Dominik zerówkę (jako pięciolatek). Mamy jeszcze kilkunastomiesięczną Klarę.
Przygotowaniem i prowadzeniem codziennych zajęć zajmuję się głównie ja. Kiedy? W czasie wakacji, ferii, Świąt lub niektórych weekendów obmyślam ogólną strategię. Zapisuję na co chcę kłaść nacisk (np. kaligrafia, ćwiczenia głoskowania, dodawanie w określonym zakresie, nauka wiązania butów etc.) i przygotowuję kilka zadań z każdego punktu, dla każdego z chłopców. Nie robię szczegółowych planów długoterminowych, bo doświadczenie pokazało mi, że to u nas nie działa. Mikołaj uczy się za szybko lub za wolno i wtedy albo mam przygotowane zadania, które są niepotrzebne albo tego co mam nie wystarcza. To było dla mnie frustrujące, dlatego prawie codziennie wieczorem przeglądam co mam na następny dzień i jeśli wiem, że z czymś był problem wymyślam dodatkowe ćwiczenia. Ten sposób jest dosyć męczący na dłuższą metę, ale jak dotąd nie wpadłam na nic lepszego.
Zadania dzielimy na wykonywane z mamą oraz pracę samodzielną. Nie planuję tematów na każdy dzień, pojawiają się spontanicznie. Często uczymy się bez tematu przewodniego. Zarezerwowałam czas na codzienne czytanie książek w czasie "szkolnym". Nie są to powieści tylko książki przyrodnicze, popularnonaukowe, oglądamy albumy i atlasy. Uczymy się wierszy na pamięć. Codziennie zaczynamy od gimnastyki - ćwiczenia koordynacji, wzmacnianie napięcia mięśniowego i współpracy. Popołudniami mamy zajęcia dodatkowe (katecheza oraz zajęcia w domu kultury) lub mamy wolne (czyt. czas na sprzątanie, ogarnianie domu dla mnie oraz swobodna zabawa dzieci etc.)
Podręczniki mamy używane i właściwie nie korzystam z nich z dziećmi. Są po to żebym podglądała pomysły zadań i na ich podstawie przygotowuję czasami ćwiczenia. Przeglądam je też zawsze, gdy dopadają mnie wątpliwości czy czegoś nie pomijamy.
To jedno z najczęściej zadawanych mi pytań. Zazwyczaj odpowiadam, że dla nas to najlepszy sposób na życie tu i teraz. Podoba nam się to, że dzieci mają dom, w którym mieszkają a nie tylko sypiają. Uważam za przywilej, że mogę obserwować jak się rozwijają, uczą, myślą i że mogę to robić każdego dnia. Dla mnie to wielka radość. Ale i wielki trud. Jest tyle rzeczy do zrobienia, zmagam się z organizacją każdego dnia. Za to nigdy się nie nudzę, nie ma momentów, w których nie wiem co robić. Wystarczy wybrać jedną pozycję z mojej niekończącej się listy i już :-)
Ogromnym plusem ed jest indywidualizacja. Mając dziecko o specjalnych potrzebach edukacyjnych, prawie każdego dnia myślę: "jak dobrze, że on może uczyć się w swoim tempie." Nie musi porównywać się do innych dzieci, które równiej piszą, szybciej czytają i słyszą polecenia nauczyciela (bo nie rozmyślają o obrazach, w swojej głowie). Jeśli coś jest zbyt trudne zwalniamy. Mamy tyle czasu, ile trzeba na zrozumienie i przyswojenie materiału. Nie musimy gonić programu.Z drugiej strony, rzeczy łatwe możemy przeskoczyć, żeby się nie nudzić.
ile sylab słyszysz w nazwie zwierzęcia? |
Trudności jakie napotykamy
Ogromną pułapką ed były dla mnie zajęcia dodatkowe. Na początku wydawało mi się, że trzeba ich zapisać na to, na to, to i jeszcze to. A tamci chodzą na to i to, może my też? I powoli życie zmienia się w koszmar niekończących się dowozów i wciąż zorganizowanych zajęć. Potrzeba było czasu, żeby do mnie dotarło, że czasem mniej, znaczy więcej. Multum, non multa. Chcę, żeby moje dzieci miały czas na swobodną zabawę. Żeby nauczyły się same gospodarować swoim czasem. Nic mnie tak nie cieszy, jak zdanie "nudzi mi się". Uważam, że w zwykłym "nudzi mi się" jest ogromny potencjał i nigdy nie mówię im: "to zrób to i to". Odpowiadam pytaniem na pytanie: "I co zamierzasz z tym zrobić?"
Trzeba mieć świadomość, że decyzja o edukacji domowej ma wypływ na całą rodzinę. To nie sposób na edukację, to sposób na życie. Bardzo absorbujący sposób. Zazwyczaj jedno z rodziców zostaje w domu z dziećmi (skutek: mniejsze finanse, brak składek emerytalnych). Trzeba zdecydować czego uczyć, w jaki sposób, kiedy i gdzie. Poszukiwanie pomysłów urozmaicających zajęcia, jest czasochłonne. Przygotowanie materiałów, drukowanie, wycinanie, laminowanie - baaardzo czasochłonne. Decydując się na ed rodzic często musi sam się uczyć. Szukać metod i form pracy najlepszych dla swojego dziecka. To pochłania jeszcze więcej czasu i energii. Praca, praca, praca - oto co czeka mamę uczącą swoje pociechy. Ale dobrze wykonana praca przynosi satysfakcję i radość. Jak dla mnie bilans nadal jest po stronie edukacji domowej. Jak długo? Czas pokaże...
Zgadzam się w 100% :))) Praca, praca, praca i mnóóóstwo radości. I mi nigdy się nie nudzi.. ;)
OdpowiedzUsuńA Ania, fakt. Słyszę to z jej ust nie raz - muszę tylko podkraść Twoje zdanie - "I co zamierzasz z tym zrobić?" :)
Właśnie skończyłam "dziergać" karty geometryczne.. ;)
Dobranoc!
Noo, o trzeciej nad ranem kończysz przygotowywać materiały - żywy dowód na to, że nie kłamię pisząc o ciężkiej pracy!
Usuńpozdrawiam serdecznie :-)
Świetnie to ujęłaś :) Z perspektywy mijających lat widzimy, że owszem czasami bywa ciężko, jednak WARTO! Nic co cenne i wartościowe nie przychodzi łatwo.
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
Dokładnie: "Nic co cenne i wartościowe nie przychodzi łatwo!"
UsuńMadzi bardzo Ci dziekuję!
OdpowiedzUsuńproszę bardzo :-)
UsuńWciągnęłam się, muszę wiedzieć więcej :-) ciekawi mnie jak wygląda typowy dzień w szkole domowej oraz organizacja miejsca (przy założeniu, że nie mam osobnego pokoju) na pomoce naukowe ('zapasowe' oraz przygotowane do zrobienia). Czy to zmęczenie i frustracja nie powodują, że uczenie przestaje być przyjemnością?
OdpowiedzUsuńMoże odpowiedzą też inne mamy-nauczycielki :-)
Odbieram Twoje pytania jako prowokację do napisania kolejnego wpisu a czasu na to mam niewiele :-) Jak się kiedyś uda to ujawnię więcej zza kulisów a na razie zapraszam do bardziej doświadczonej mamy, która podzieliła się swoim planem dnia: http://hslinum.wordpress.com/2014/02/20/o-czym-to-ja-mialam/
Usuń:-)
Usuńdziękuję za namiary :-)
Kasiu, nie ma typowego dnia. Każda rodzina "robi" to po swojemu. Jedni trzymają się harmonogramu, inni nie. Jedni mają plany, inni działają spontanicznie.
UsuńPolecam: http://www.edukacjadomowa.piasta.pl/pytania.html
To taka trudna decyzja jest... głosy rozsądku są bardzo mile widziane- dziękuje :)
OdpowiedzUsuńTrudna. Ale jak to dobrze mieć wybór!
UsuńPodziwiam Cię; jestem przekonana że Edukacja Domowa to ogromnie ciężka praca dla Rodzica, że to nieustające obowiązki i ciągle myśli czy zadania na jutro są gotowe, czy wszystko zdążę zrobić... Ja ledwo ogarniam codzienne czynności związane z prowadzeniem domu i opieką nad Dziećmi. Na nic innego nie mam czasu, chodze ciągle niewyspana. A Ty?? Masz przecież po stokroć więcej zajęć i tak świetnie sobie radzisz. Chciałabym mieć polowe Twojej energii. Na prawdę bardzo mi imponujesz ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą!!
Usuńkittie - obie mamy 24 godziny na dobę więc nie daj się zwieść pozorom, że ja robię więcej niż Ty. Najzwyczajniej w świecie robimy różne rzeczy - prawdopodobnie w Twoim domu są bardziej dopracowane obiady i większy porządek w domu niż u mnie. A to drugie to nawet na pewno!
Usuńpozdrawiam serdecznie :-)
Ale jak zadania na jutro nie są gotowe, to możemy pójść na plac zabaw, albo poczytać książkę. "Suma wiedzy i umiejętności" ma się zgadzać dopiero na egzamin ;-)
UsuńJa potrzebuję dużo snu, nie umiem gotować, o porządku nie wspomnę i bardzo się stresuję, że powinnam to, czy tamto. Ale rozwój mojej córki mnie zachwyca i wiem, że mam w tym duży udział! I chcemy kontynuować, chociaż 4 klasa stresuje mnie jeszcze bardziej. Zobaczymy... Jeszcze dużo muszę się nauczyć (i nie o merytoryczne sprawy mi tu chodzi). :-)
A ciekawa jestem jaki jest Twój pogląd na koronny argument przeciwników homeschoolingu (zaznaczam, że nie mówię z ich pozycji): brak nauki społecznych zachowań, relacji, szkoły jako "małego społeczeństwa".
OdpowiedzUsuńO Matko! Pytanie o socjalizację osłabia mnie tak bardzo, że nawet nie mam siły na nie odpowiadać i nawijam o tym ile moi chłopcy spotykają się z innymi dziećmi, żeby mój rozmówca czuł się spokojny o ich los. Jak ktoś zna moje dzieci, to raczej nie zadaje takich pytań, bo sam widzi, że się normalnie rozwijają i nie szczekają na rówieśników.
UsuńAle jak ktoś naprawdę chce porozmawiać, to zaczynam od zadania pytania: "a co rozumiesz przez socjalizację?" i tak sobie rozmawiamy, ja tłumaczę, że środowisko szkoły to nie małe społeczeństwo tylko sztucznie stworzona grupa, z jaką nigdy w życiu się człowiek nie spotyka itd. No bo serio - kto pracuje z samymi rówieśnikami?
Zawsze można się podeprzeć wynikami z innych krajów, gdzie ed jest legalna od dawna (np. USA, Wielka Brytania)
Miałam też sytuację, że pewna pani psycholog zaleciła mi stwarzać jak najwięcej trudnych sytuacji z innymi dziećmi (czytaj: spotkania z dziećmi, które są niemiłe i nie chcą się bawić z moim), żeby syna z tym oswoić i zahartować! Ciekawa jestem ilu dorosłych chciałoby pracować z niesympatycznymi ludźmi, tylko po to, żeby stać się bardziej "odpornymi" (pomijam tu fakt, że takie "hartowanie" do ludzkiej podłości uważam co najmniej za nieskuteczne)
W ed nie brak nauki społecznych zachowań - to wszystko po prostu dzieje się inaczej!
Tak, rzeczywiście pozbawiamy naszych dzieci możliwości uczenia się życia społecznego ;-)
UsuńKiedy tak naprawdę dziecko "socjalizuje się" w szkole? Na przerwach! Musi wtedy także przejść z klasy do klasy, pójść do toalety, zjeść obiad i takie tam. To ile tego czasu na socjalizację realnie zostaje?
Ja (jako uczennica) dostałam w szkole klamką w oko, w mojej klasie był ekshibicjonista, pod koniec podstawówki chłopaki "macali" dziewczyny, .. mogłabym jeszcze wymieniać (ze swojego i nieswojego życia szkolnego).
Czy tak właśnie pytający wyobrażają sobie socjalizację? Bo ja chcę oszczędzić tego córce!
A jeśli chodzi o "radzenie sobie z sytuacjami trudnymi społecznie" (czy takie jak moje powyższe przykłady?), to - jak mi kiedyś powiedziała autorka bloga wyspaskarbow.blogspot.com - "Nie wysyła się nieprzygotowanego żołnierza na front". O! ;-)
Ja prowadzę w domu terapię edukacyjną mojego niepełnosprawnego 5 latka. Po kilku latach wożenia dziecka z zajęć na zajęcia z terapii na terapię, bycia taksówkarzem i wysiadywania miliona godzin w poczekalniach doszłam do wniosku, że tracimy pół życia na takie sprawy. Doszkoliłam się, specjalista zbadał aktualny poziom rozwoju syna dzięki czemu wiem nad czym pracować i od jakiegoś czasu robię to sama w domu. Oczywiście w razie wątpliwości czy trudności konsultuję się z terapeutą. Odzyskałam życie, cenny czas, mam kontakt z dziećmi i "wiem co w trawie piszczy". Ta decyzja była bardzo trudna, bo jednak nie jestem z wykształcenia ani pedagogiem, ani psychologiem. Bałam się brać odpowiedzialność za tak ważną sprawę jaką jest terapia niepełnosprawnego (i też dużo zależy od rodzaju niepełnosprawności) ale postanowiłam spróbować pół roku. Jeśli się nie uda to wracamy do ośrodków i mądrzejszych ode mnie. Na razie się udaje, zamiast kilkadziesiąt godzin w samochodzie spędzamy czas na edukacji i terapii domowej, widać większe efektu bo mam możliwość częstszych powtórzeń w najbardziej optymalnym dla dziecka czasie dnia. Tak jak pisze Magda, mam czas na dopasowanie się do dziecka. Oprócz tego syn spędza 4 godziny w przedszkolu (a starszy chodzi do szkoły). Mam wtedy czas na sprawy domowe, przygotowanie się do terapii i tzw. odmóżdżenie.
OdpowiedzUsuńMinusy? Oczywiście rezygnacja z pracy jednego z rodziców - to jest takie coś za coś, ty przestajesz się chwilowo rozwijać zawodowo, ale twoje dziecko ma szansę na pokonanie niepełnosprawności. Minusem są też z pewnością finanse choć muszę przyznać, że konieczność oszczędzania była i jest dla mnie świetną szkołą ekonomii, finansów, planowania i organizacji. Tak więc to taki minus z plusem ;).
Co do pytania Natalijki jeśli mogę wtrącić swoje zdanie: uważam, że edukacja domowa świetnie się sprawdza w rodzinach wielodzietnych bo one są takim właśnie "małym społeczeństwem". Nie wiem jak by to funkcjonowało w przypadku jedynaka, ale skoro w ed ma się więcej czasu na "bywanie" to myślę, że dziecko spokojnie ma szansę rozwinąć się społecznie. I też myślę, że w ed rozwój społeczny dziecka przebiega w jego własnym tempie, nie ma sytuacji wymuszonych przez otoczenie. Mój starszy syn miał ten problem, że jako 5 latek miał wiedzę potrzebną w szkole , ale społecznie rozwinął się dopiero pod koniec pierwszej klasy (poszedł jako 7 latek). I jakoś czteroletnie przedszkole wcale go nie przygotowało na szok społeczny jakim jest szkoła, był zestresowany cały pierwszy rok. Ja bym nie przeceniała roli standardowych placówek edukacyjnych w rozwoju społecznym. Wszystko i tak zależy od indywidualnego rozwoju dziecka. Ono i tak prędzej czy później otworzy się na grupę i świat, bo człowiek to zwierzę stadne od tysiącleci :)
Uff, przepraszam Magdo, że tak się tu długaśnie wtrąciłam, ale ja też zgłębiam i rozważam temat ed :)
Wtrącaj się, wtrącaj :-) Mi jest miło dowiedzieć się czegoś o Tobie a innym, zastanawiającym się mamom możesz dać nowe powody do rozmyślań!
UsuńJa edukuję jedynaczkę. Przyznam, że przed podjęciem decyzji miałam właśnie w związku z tym mnóstwo wątpliwości. Przez dwa pierwsze lata ED moim priorytetem były kontakty mojej córki z innymi dziećmi. Udało się.
UsuńŚwietny wpis, mogłabym się pod nim podpisać :-)
OdpowiedzUsuńNie zawsze jest łatwo uczyć własne dzieci, ale jakoś nie wyobrażam sobie posyłania ich do szkoły - wiem co mówię :-) mam w domu trójkę (16, 11, 3).
Pozdrawiam.
i ja pozdrawiam :-)
Usuńbardzo dziękuję za odpowiedź i Tobie, i Pentli. Zaznaczam jeszcze raz że nie podzielam zdania przeciwników czy nie uważam że wasze dzieci są jakieś nieuspołecznione. jak wspominam ludziom o tym że podoba mi się taki model edukacji, zaraz słysze taki argument i ciekawa byłam co na to ludzie, którzy sie tym zajmują. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWiesz, ludzie tak myślą, bo wydaje im się, że ed oznacza zamknięcie dziecka w domu. Dla mnie ona oznacza otwarcie dziecka na świat.
UsuńDzięki! :-)
OdpowiedzUsuńUściski dla Was wszystkich! :-)
Bubo to ja dziękuję za Twoje komentarze! Mądra z Ciebie kobieta i mam nadzieję, że nasze ścieżki kiedyś się skrzyżują w realnym życiu, i uda nam się pogadać przy kawie. Coś czuję, że wyszłabym ubogacona po takim spotkaniu :-)
UsuńE tam, kompletnie nie czuję się mądra (życiowo), chociaż czuję się inteligentna ;-)
UsuńA na kawę z Tobą chętnie, chociaż nie wiem, czy mam co do powiedzenia ;-) Ale jak spotkamy się też razem z K., to już buzie nam wszystkim się nie będą zamykały ;-)
O! I to jest pomysł. Mam nadzieję, że kiedyś go zrealizujemy :)
UsuńTaaaak! Jestem całą sobą (a wielka jeszcze jestem, więc argumenty mam!;)) ZA! o ile oczywiście o mnie chodzi???!!
UsuńTo co? Kiedy?
Wiedziałam, ze mogę na Was liczyć :-)
UsuńK., poczekajmy, aż te argumenty będziesz miała "luzem" ;-)
A wtedy... ;-)
Buba dobrze mówi! Ale będzie fajnie :-)
UsuńMagdo!
OdpowiedzUsuńPodziwiam osoby (również Ciebie), które uczą swoje dzieci w domu. Ja na początku swojej drogi z edukacją własnych dzieci też miałam ambitne plany. Moi synowi chodzą do przedszkola. Pewnego dnia pełna nadziei zorganizowałam im ciekawe zajęcia. Z ust starszego syna usłyszałam: "Nie jesteś moją panią z przedszkola". Ręce opadły... Ale ku mojemu zdziwieniu na następny dzień domagali się zajęć. Prężnie działamy w wakacje i ferie oraz gdy między domem i pracą znajdę chwilę czasu na przygotowanie zajęć. W moim domu króluje Montessori, często mamy lekcje w plenerze - koc, kartki i sąsiedzi w oknach:) Pracuję w "0" i widzę, że masowa szkoła niszczy dziecięcą ciekawość i potencjał jaki w nich dżemie.
PS. Ja jestem zagracona pomocami, a gdzie Ty to mieścisz na mniejszym metrażu niż mam ja? Chyba, że zmieniłaś lokum:)
Pozdrawiam Monika
Hehe, mój Mikołaj spytał czy nie mogłabym pójść uczyć innych dzieci w szkole a on miałby cały czas urlop :-)
UsuńA co do pomocy to staram się bardzo nie mieć ich za dużo. Wiele rzeczy robimy jednorazowych a potem wyrzucamy, nie drukuję kolorowych obrazków, na które zerkną tylko raz i koniec - wolę pokazać im w komputerze lub książkach. I kocham materiały, które można wykorzystać do różnych celów. Muszę jednak przyznać, że mimo mojego minimalistycznego podejścia, pomocy mamy sporo i nie da się tego uniknąć (zwłaszcza w Montessori). Na szczęście metraż to rzecz, której mi teraz nie brakuje :-)
Ale proszę napisz: skąd się znamy? Bo mnie jakieś zaćmienie ogarnęło...
Madziu,
Usuńspotkałyśmy się na kursie Katechezy Dobrego Pasterza, Klara też tam była:) Ja na 38 m2 zaczynam upychać wszystko gdzie się da - dosłownie:) Parapety zastawione szorstkimi cyframi i literami, w kuchni makarony, mąki, kasze i ryże dzielą szufladę z praktycznym życiem, a w wolnych lukach między meblami a ścianami też się dzieje:) Złote perły- bank pereł, w pudełku między ubraniami...W szafie czekają krosna malarskie, aby przekształcić się w ramki z guzikami itp. Niestety brak wolnego miejsca trochę ogranicza moją twórczość... Tworząc pomoce myślę nie tylko o moich dzieciach, ale również o tych w szkole. Dlatego muszę wydrukować, zalaminować, posegregować i niestety nie mogę zostawić tego w szkole, ponieważ dzieci nie szanują rzeczy i muszę trzymać wszystko w domu. Chociaż ostatnio sprawdza się bagażnik samochodowy:)
Pozdrawiam
Jasne! Teraz już Cię pamiętam :-)
Usuń