Ten post miał powstać dawno temu. Zdjęcia czekały zapomniane w komputerze, aż w końcu cały pomysł wyparował z mojej głowy. Wrócił po przeczytaniu tego wpisu na blogu Dzieci dwujęzyczne.
Stali czytelnicy mojego bloga zapewne wiedzą, że mój starszy syn jest dzieckiem ze spektrum autyzmu z zaburzoną komunikacją językową. Młodszy ma niezakończony rozwój mowy a do tego należy do grupy ryzyka dysleksji. I to wystarczy, żeby naprawdę zainteresować się procesem nabywania języka przez dzieci i sposobami jego wspierania. Wiecie, że pracuję z chłopcami według szkoły krakowskiej. Prof. Cieszyńska twierdzi, że dzieci z zaburzeniami języka nie powinny oglądać telewizji i bajek. Wiedzieliśmy o tym. Myślicie, że pierwszego dnia po diagnozie Mikołaja wyrzuciliśmy telewizor? Nie. Telewizora nie mieliśmy już wcześniej, ale Mikołaj oglądał bajki na komputerze. Codziennie. Niby nie dużo. Jedną, góra dwie bajki (zależy jak długie były). I mimo iż teorię znaliśmy, nie zmieniliśmy tego zwyczaju. Dlaczego? Bo... to było wygodne. Kto z rodziców nie zna tej błogiej chwili wytchnienia, której doświadczamy gdy nasze dzieci zasiadają przed ekranem? Cisza, spokój i zrobić coś można... No i przecież Mikołaj tyle się uczył z tych bajek! Dbałam, żeby oglądał różne "edukacyjne", żeby się rozwijał. Tylko, że oglądanie stymuluje prawą półkulę mózgu a za język odpowiedzialna jest lewa półkula. Więc oglądanie mimo iż w jakiś sposób rozwijało Mikołaja (np. poszerzało zakres jego zainteresowań) nie dawało tego efektu, na którym najbardziej nam zależało - rozwoju mowy! Dwa lata temu wprowadziliśmy eksperyment: wakacje bez bajek (chłopcy oglądali na wyjazdach, u dziadków ale nie w domu) i efekt w mowie Mikołaja był niesamowity! Więcej słów, nowe konstrukcje gramatyczne, pierwsze rozmowy ;-) Niestety potem bajki wróciły. Postęp się zatrzymał. Przed ostatnimi wakacjami znów pożegnaliśmy bajki i tym razem już nie wróciły. Przetrwaliśmy długą jesień, połowę zimy, chaos związany z pojawieniem się noworodka w domu i bajki nie były potrzebne. Nauczyliśmy się żyć bez nich i jest nam z tym dobrze. Czasem wybierzemy się do kina, no i bajki wciąż są w domach dziadków, więc od czasu do czasu chłopcy coś oglądają. A Mikołaj mówi świetnie, prowadzi rozmowy a zamiast oglądać... słucha bajek.
Pamiętacie z dzieciństwa Bajki-grajki? Ja najlepiej pamiętam "Tymoteusza Rym cim ci" i od tej właśnie bajki zaczęliśmy nasze słuchanie z Mikołajem. Potem był Czerwony Kapturek, który zapewnił nam wiele godzin (!) rozrywki. Niezwykłe, biorąc pod uwagę, że to słuchowisko trwa ok.12 minut. Na początku wybierałam krótkie bajeczki, potem trochę dłuższe. Gdy miałam pewność, że obaj chłopcy potrafią słuchać i nadążać za treścią, przeszliśmy na Bajki z ramą, które czytał Piotr Fronczewski.
Do niektórych bajek robiliśmy kukiełki, żeby chłopcy mogli odgrywać scenki. Takie słuchanie przynosi fantastyczne efekty dla rozwoju mowy - angażuje bowiem lewą półkulę mózgu odpowiedzialną za język. Poza tym rozwija wyobraźnię, trenuje koncentrację a jeśli dziecku spodoba się tworzenie teatrzyków do usłyszanych historii, to jeszcze usprawnia rękę (rysowanie, klejenie, wycinanie) ;-)
Poniżej nasz Czerwony Kapturek. Postaci znalazłam dawno temu w sieci - wydrukowane, pokolorowane i zalaminowane, zostały doczepione do patyczków po lodach.
"Czerwony Kapturek to ja, właśnie ja" ;-) |
Dominik odgrywa rozmowę mamy i Czerwonego Kapturka |
Do Brzydkiego Kaczątka, mieliśmy plastikowe figurki zwierząt. Brakujące postaci odrysowałam i zalaminowane trafiły do podstawek na pionki do gry. Brązowa kartka to podwórko,niebieska - jezioro etc.
Niestety nie mam zdjęć moich ulubionych zestawów,które tworzył już w dużym stopniu Mikołaj. A szkoda, bo postacie przygotowane przez niego do Calineczki... poezja.
Korzystamy też z książeczek Disney'a, które mają płyty z nagraną bajką. Literacko żaden cud, ale są tam fragmenty dialogów z filmów co ożywia treść. Chłopcy bardzo je lubią.
Myślę też o jakichś audiobookach - może ktoś nam coś poleci?