Bezpośrednim bodźcem do napisania dzisiejszego postu, był
ten wpis Asiami, która zapytała o plusy i minusy edukacji domowej. Oto część mojego komentarza z jej blogu:
"My oficjalnie edukujemy drugi rok (teraz pierwsza klasa i zerówka) i
czekają nas pierwsze egzaminy. Muszę przyznać, że jest to ciężka praca. W
naszym przypadku bardzo ciężka, ale każdego dnia dziękuję Bogu, że dał
mi tę możliwość.
Plusem jest wolność. Indywidualizacja!!!! Czas na
zainteresowania i pasje. Dzieci i ja jesteśmy wyspani i wypoczęci. Mamy
poranki, kiedy nie musimy gonić, biegać, ponaglać, krzyczeć "szybko,
szybko". Jemy wspólnie śniadanie. Chłopcy widzą prawdziwe życie w
naturalnych sytuacjach - wszędzie zabieram dzieci ze sobą, bo nie mam co
z nimi zrobić. Nie potrzebują specjalnej lekcji w szkole i ćwiczeń w
podręczniku, żeby wiedzieć co się robi na poczcie, kto to jest szewc i
co robi stolarz. Pomagają w pracach domowych, gotowaniu bo nie muszą
spędzać popołudni na odrabianiu zadań domowych. Poza tym ED zmieniła mój
sposób myślenia. Nauczyłam się od nowa dziwić i zadawać pytania. Tyle
rzeczy zaczęło mnie interesować :-) Możemy wyjść na spacer, do parku, do
lasu dowolnego dnia w tygodniu jeśli pogoda dopisuje. Nasze życie jest
spokojniejsze i mamy wiele czasu na nawiązywanie relacji. Długo by pisać
o plusach :-)
Minusy? Największym jest zmęczenie. Moje. Ogrom pracy. W ciągu dnia trudno znaleźć chwilę dla siebie."
Temat ten jest tak rozległy, że postanowiłam trochę go rozwinąć (także odpowiadając na pytania zadane mi kiedyś przez Pentlę).
Edukacja domowa - skąd ten pomysł?
Kilka lat temu, byłam mamą małego autystycznego chłopca, bardzo opornego na propozycje wspólnych zabaw. W desperacji przeczesywałam internet w poszukiwaniu czegoś, co przyciągnie jego uwagę i da nam szansę na zrobienie czegoś wspólnie. Wtedy to na amerykańskich blogach spotkałam się z homechoolingiem czyli uczeniem dzieci w domu zamiast w szkole. Początkowo myślałam o tym jak o dziwactwie. W całym moim życiu spotykałam tylko osoby, które uczęszczały do szkoły i nawet nie dopuszczałam w myśli innej możliwości. Po jakimś czasie doszłam do etapu "Fajne to, ale niewykonalne w naszych warunkach. Przecież musiałabym zrezygnować z pracy na wiele lat". A jeszcze później szukaliśmy szkoły dla naszego Mikołaja. Rozważaliśmy różne opcje, aż doszliśmy do przekonania, że dla NASZEGO syna i NASZEJ rodziny, najlepszym wyborem jest nauczanie w domu.
Dla niewtajemniczonych: edukacja domowa jest legalna i polega na tym, że dziecko nie chodzi do szkoły, ale uczy się poza nią. Dziecko musi być zapisane do szkoły a dyrektor udziela zgody na realizowanie obowiązku szkolnego poza szkołą. Cała odpowiedzialność za uczenie dziecka przechodzi na rodziców. Uczeń musi zdać egzamin, zazwyczaj na koniec roku szkolnego, gdzie sprawdza się czy opanował podstawę programową.
A jak to wygląda w praktyce? W każdym domu inaczej.
Edukacja domowa w naszym domu
My edukujemy w domu drugi rok: Mikołaj we wrześniu 2013 rozpoczął pierwszą klasę (jako siedmiolatek) a Dominik zerówkę (jako pięciolatek). Mamy jeszcze kilkunastomiesięczną Klarę.
Przygotowaniem i prowadzeniem codziennych zajęć zajmuję się głównie ja. Kiedy? W czasie wakacji, ferii, Świąt lub niektórych weekendów obmyślam ogólną strategię. Zapisuję na co chcę kłaść nacisk (np. kaligrafia, ćwiczenia głoskowania, dodawanie w określonym zakresie, nauka wiązania butów etc.) i przygotowuję kilka zadań z każdego punktu, dla każdego z chłopców. Nie robię szczegółowych planów długoterminowych, bo doświadczenie pokazało mi, że to u nas nie działa. Mikołaj uczy się za szybko lub za wolno i wtedy albo mam przygotowane zadania, które są niepotrzebne albo tego co mam nie wystarcza. To było dla mnie frustrujące, dlatego prawie codziennie wieczorem przeglądam co mam na następny dzień i jeśli wiem, że z czymś był problem wymyślam dodatkowe ćwiczenia. Ten sposób jest dosyć męczący na dłuższą metę, ale jak dotąd nie wpadłam na nic lepszego.
Zadania dzielimy na wykonywane z mamą oraz pracę samodzielną. Nie planuję tematów na każdy dzień, pojawiają się spontanicznie. Często uczymy się bez tematu przewodniego. Zarezerwowałam czas na codzienne czytanie książek w czasie "szkolnym". Nie są to powieści tylko książki przyrodnicze, popularnonaukowe, oglądamy albumy i atlasy. Uczymy się wierszy na pamięć. Codziennie zaczynamy od gimnastyki - ćwiczenia koordynacji, wzmacnianie napięcia mięśniowego i współpracy. Popołudniami mamy zajęcia dodatkowe (katecheza oraz zajęcia w domu kultury) lub mamy wolne (czyt. czas na sprzątanie, ogarnianie domu dla mnie oraz swobodna zabawa dzieci etc.)
Podręczniki mamy używane i właściwie nie korzystam z nich z dziećmi. Są po to żebym podglądała pomysły zadań i na ich podstawie przygotowuję czasami ćwiczenia. Przeglądam je też zawsze, gdy dopadają mnie wątpliwości czy czegoś nie pomijamy.
Dlaczego edukacja domowa?
To jedno z najczęściej zadawanych mi pytań. Zazwyczaj odpowiadam, że dla nas to najlepszy sposób na życie tu i teraz. Podoba nam się to, że dzieci mają dom, w którym mieszkają a nie tylko sypiają. Uważam za przywilej, że mogę obserwować jak się rozwijają, uczą, myślą i że mogę to robić każdego dnia. Dla mnie to wielka radość. Ale i wielki trud. Jest tyle rzeczy do zrobienia, zmagam się z organizacją każdego dnia. Za to nigdy się nie nudzę, nie ma momentów, w których nie wiem co robić. Wystarczy wybrać jedną pozycję z mojej niekończącej się listy i już :-)
Ogromnym plusem ed jest indywidualizacja. Mając dziecko o specjalnych potrzebach edukacyjnych, prawie każdego dnia myślę: "jak dobrze, że on może uczyć się w swoim tempie." Nie musi porównywać się do innych dzieci, które równiej piszą, szybciej czytają i słyszą polecenia nauczyciela (bo nie rozmyślają o obrazach, w swojej głowie). Jeśli coś jest zbyt trudne zwalniamy. Mamy tyle czasu, ile trzeba na zrozumienie i przyswojenie materiału. Nie musimy gonić programu.Z drugiej strony, rzeczy łatwe możemy przeskoczyć, żeby się nie nudzić.
|
ile sylab słyszysz w nazwie zwierzęcia? |
Trudności jakie napotykamy
Ogromną pułapką ed były dla mnie zajęcia dodatkowe. Na początku wydawało mi się, że trzeba ich zapisać na to, na to, to i jeszcze to. A tamci chodzą na to i to, może my też? I powoli życie zmienia się w koszmar niekończących się dowozów i wciąż zorganizowanych zajęć. Potrzeba było czasu, żeby do mnie dotarło, że czasem mniej, znaczy więcej. Multum, non multa. Chcę, żeby moje dzieci miały czas na swobodną zabawę. Żeby nauczyły się same gospodarować swoim czasem. Nic mnie tak nie cieszy, jak zdanie "nudzi mi się". Uważam, że w zwykłym "nudzi mi się" jest ogromny potencjał i nigdy nie mówię im: "to zrób to i to". Odpowiadam pytaniem na pytanie: "I co zamierzasz z tym zrobić?"
Trzeba mieć świadomość, że decyzja o edukacji domowej ma wypływ na całą
rodzinę. To nie sposób na edukację, to sposób na życie. Bardzo
absorbujący sposób. Zazwyczaj jedno z rodziców zostaje w domu z dziećmi
(skutek: mniejsze finanse, brak składek emerytalnych). Trzeba zdecydować
czego uczyć, w jaki sposób, kiedy i gdzie. Poszukiwanie pomysłów
urozmaicających zajęcia, jest czasochłonne. Przygotowanie materiałów,
drukowanie, wycinanie, laminowanie - baaardzo czasochłonne. Decydując
się na ed rodzic często musi sam się uczyć. Szukać metod i form pracy najlepszych dla swojego dziecka.
To pochłania jeszcze więcej czasu i energii. Praca, praca, praca - oto
co czeka mamę uczącą swoje pociechy. Ale dobrze wykonana praca przynosi
satysfakcję i radość. Jak dla mnie bilans nadal jest po stronie edukacji domowej. Jak długo? Czas pokaże...