piątek, 29 lipca 2011

Coś z niczego czyli robimy sobie zabawki

Gdy siadłam dziś do komputera, żeby podzielić się z wami, naszą kuchenką, którą zrobiłam zainspirowana pomysłami z bloga Two little seeds, nieopatrznie najpierw pozaglądałam co nowego na znajomych blogach. Zajrzałam do Asiami a tam taka cudna kuchenka. Zachwyciła mnie i zaczęłam się zastanawiać czy pisać o naszej, która jest o wiele prostsza i nie taka ładna. W końcu uznałam, że nasza spełnia trochę inną rolę, więc może warto ją pokazać.
Odkąd Dominik miał około półtora roczku, zaczął bawić się w gotowanie. Przygotowałam mu pudło tematyczne pt. "Kuchnia" i tam gromadziliśmy wszystko czego potrzebował: garnki, łyżeczki, miseczki, pojemniki z makaronem, grochem etc. Ale brakowało nam kuchenki... W sklepach były albo koszmarnie duże i drogie, albo te malutkie były różowe i z ohydnego plastiku. Takiej nie chciałam. I wtedy przeczytałam tego posta. Ta pralka zwaliła mnie z nóg: szybko, tanio, pomysłowo i zostawia tyle pola do wyobraźni! Pralnia to nie był dobry pomysł dla nas, nie chciałam się bawić z dziećmi w coś czego w ogóle nie znają. Ale pomyślałam, że w ten sam sposób mogę zrobić kuchenkę! Na kawałek kartonu nakleiłam dwa kółka z papieru ściernego, w wycięte dziurki wcisnęłam zakrętki z mleka i gotowe. Parę minut, zero kosztów a zabawa przez szereg miesięcy!

niby nic a udaje kuchenkę
Początkowo miałam robić z pudełka, które można by otwierać na dole - tak żeby był piekarnik. Pomyślałam jednak, że zajmie za dużo miejsca więc zrezygnowałam. Kiedy Dominik piecze ciasteczka, otwiera sobie wyimaginowany piekarnik. I też działa ;-)


P.S. A teraz żegnamy się z wami, bo nadeszła nasza kolej na WAKACYJNY WYJAZD :-)
Do zobaczenia po powrocie ;-)

czwartek, 28 lipca 2011

zabawa tematyczna - fryzjer

Dawno nic nie było o zabawie tematycznej, a w naszym przypadku jest ona przecież obowiązkowa. Dziś o zabawie we fryzjera. Kilka miesięcy temu znalazłam na fantastycznym blogu Two little seeds pomysły na scenerie do zabaw tematycznych. Ale nie chodzi tylko o zgromadzenie potrzebnych zabawek i rekwizytów, tylko o twórcze podejście do przedmiotów jakie mamy w domu, a które mogłyby "udawać", że są czymś innym. Ja zachwyciłam się suszarką do włosów i użyciem noża, który miał udawać nożyczki oraz butelką z mleka jako szamponem. Tyle pola dla wyobraźni! Autorka bloga uczy swoich synów łącząc metodę Montessori z metodę Steinera. O ich zabawach we fryzjera można poczytać  tutaj. Kto nie zna tego bloga - zachęcam do odwiedzin, naprawdę dużo fajnych pomysłów. A teraz nasza wersja zabawy we fryzjera.
Zaczęliśmy od przygotowania otoczenia: chłopcy myli lustro, krzesełko, rozkładali rekwizyty. Zrobiłam im suszarkę z papieru i dodałam pudełko po perfumach jako maszynkę do strzyżenia. Poza tym standardowe wyposażenie salonu fryzjerskiego: szampon/farba do włosów, szczotka, grzebień i nożyczki (wypożyczone z zestawu lekarskiego). Do tego ręcznik jako peleryna i spinacz do spinania jej. Zabawę czas zacząć!

mycie lustra


krzesło też musi być czyste

Dominik suszy bratu głowę

Fryzjer Mikołaj czesze...

...i strzyże maszynką

Tygrysek potrzebuje strzyżenia









Mikołaj trzyma "synka" na kolanach

Przez chwilę zabawa była przednia, obaj chłopcy bardzo zaangażowani zarówno w bycie fryzjerem, jak i klientem, ale jak było do przewidzenia, Mikołajowi zapał szybko minął. Dominik bawił się nieprzerwanie przez godzinę (!), czesząc maskotki i mamę na zmianę a Mikołaj pojawiał się na krótkie chwile, by potem znów zniknąć i zająć się tym co najbardziej go interesuje: oglądaniem książek o dinozaurach ;-)
I jeszcze uwaga dla rodziców dzieci ze spektrum autyzmu. Takie przedmioty udające to czym nie są naprawdę to wspaniałe zabawki dla większości dzieci, ale naszym mogą utrudnić rozumienie świata. Zwłaszcza na początku terapii, warto dawać dziecku zabawki, które wyglądają jak prawdziwe przedmioty, dopiero gdy jesteśmy pewni, że nasze dziecko nie ma problemów z udawaniem można wprowadzać takie abstrakcje. Terapia zabawy, wbrew pozorom wcale nie jest łatwa, ale jaka to radość, gdy w końcu widzimy efekty!

wtorek, 26 lipca 2011

Nauka czytania - pierwsze wyrazy

Ucząc czytania metodą symultaniczno - sekwencyjną, od początku wprowadza się dziecku kilka wyrazów czytanych globalnie. Są to rzeczowniki w mianowniku, wyrazy bliskie dziecku: mama, tata, imiona domowników, nazwy zabawek lub potraw - w zależności od zainteresowań dziecka. My mamy karty z naszą rodziną - zrobione tak jak te samogłoski w koszulkach z albumów. Poza tym wprowadziłam Dominikowi nazwy zabawek. Mamy karty do dopasowywania - podpisy do obrazków oraz karty na których z jednej strony jest obrazek z drugiej podpis. Bawiliśmy się też podpisując prawdziwe zabawki i to było zabawniejsze niż ilustracje. Jednak co konkret to konkret! Ale jako że nie da się uniknąć obrazków - w końcu dziecko musi rozpoznawać symbole, żeby czytać, przygotowałam też taką oto zabawkę. Zalaminowałam kolorowe kartki i przykleiłam w dwóch miejscach rzepy (rzepy z taśmą klejącą można kupić w większych pasmanteriach lub w Castoramie). Teraz możemy rzepami przypinać obrazki i podpisy, ale co najważniejsze: można wciąż zmieniać położenie obrazków i etykiet a w przyszłości przypinać nowe obrazki lub sylaby. W założeniach miałam te kartki włożyć do segregatora i zrobić książeczkę, ale okazało się, że mój dziurkacz jest zupełnie niekompatybilny z segregatorem, więc na razie kartki rozkładamy osobno. (Obrazki pochodzą z zestawu "Moje sylabki").

czytanie globalne


Gdy dziecko pozna już pierwsze sylaby, możemy składać je w słowa. Wykorzystując nasze sylaby na nakrętkach z mleka/jogurtów, przygotowałam Dominikowi karty do łączenia sylab w wyrazy. Niestety karty nie miały wymaganej w montessori kontroli błędów. Zauważyłam, że Dominik zniechęca się gdy go poprawiam. Pooznaczałam więc zakrętki od spodu kolorowymi kółeczkami, żeby mógł sam sobie sprawdzać poprawność wykonanego zadania. Ale to też nie było doskonałe: bo sylaba MA mogła być i w wyrazie MAPA i w wyrazie PUMA a oznaczenia pozwalały tylko na jedną możliwość. I wtedy zobaczyłam w blogu Do dzieci z pasją ten filmik i już wiedziałam: to jest to! Wykorzystałam więc pomysł K, żeby przygotować te oto karty. Na otwieranej klapce jest obrazek, gdy się ją podniesie widać podpis. Jeżeli klapka jest opuszczona widać tylko kółeczka w miejsca których układamy podpisy. Teraz Dominik może sam kontrolować swoje zadania!

łączenie sylab w wyrazy
 P.S. Pomysł z książeczkami w segregatorach i obrazkami przypinanymi na rzepy nie jest mój. Podzieliły się nim z nami terapeutki z tej poradni. Ja tylko zaadaptowałam pomysł do nauki czytania ;-)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Pisanie z dinozaurami

Nadszedł taki czas w którym Mikołaj uczy się pisać. Na początku miał ogromny zapał i bardzo chętnie podejmował próby pisania swojego imienia po śladzie, ale ponieważ wciąż walczymy z osłabionym napięciem mięśniowym w rękach efekt nie był w jego opinii zadowalający. Dodatkowo nieustalona lateralizacja powoduje kolejne utrudnienia. Dlatego żeby odwrócić jego uwagę od trudności, trochę urozmaicić pisarskie próby i wprowadzić element zabawy przygotowałam mu książeczkę do pisania. Ale nie zwykłą książeczkę - oczywiście z dinozaurami! Obrazki dinozaurów wycięłam ze starej gazetki i nakleiłam na kartki. Pod spodem podpisałam ołówkiem nazwy dinozaurów a całość zszyłam zszywaczem. Mikołaj miał podpisać dinozaury - pisząc pisakiem po śladzie (dodatkową atrakcją było samodzielne wybieranie kolorów pisaków). Muszę przyznać, że podobało mu się o wiele bardziej niż się spodziewałam - prawdziwy hit!
Przy okazji, dla osób szukających informacji o metodzie montessori zaznaczam, że nasz sposób nauki pisania nie jest całkiem zgodny jej założeniami. W montessori pisanie jest zawsze przed czytaniem, co wynika z faz wrażliwości dziecka. Wg Marii Montessori najlepszy wiek do nauki pisania to okres około 4 roku życia - później faza wrażliwości mija i pisanie staje się coraz trudniejsze. Natomiast naukę czytania rozpoczyna się około 5-6 roku życia, bo wcześniej dziecko nie potrafi dokonywać syntezy głoskowej wyrazu. Ponieważ my uczymy czytać metodą symultaniczno - sekwencyjną (sylabową) czytanie zaczęliśmy o wiele wcześniej. Dodatkową różnicą jest pisanie wielkimi literami - w metodzie sylabowej zawsze (!), konsekwentnie stosujemy wielkie litery (napiszę o tym więcej przy okazji zadań z czytania) i dlatego Mikołaj pisze też wielkimi literami.

Mikołaj pisze...



...i już napisał.
Kiedy Dominik zobaczył jakie Mikołaj ma fajne zadanie, poprosił o takie samo. Nie było wyjścia, musiałam na szybko przygotować książeczkę dla młodszego synka. Na szczęście w gazetce zostało kilka zdjęć. Dominikowe dinozaury "ryczały samogłoskami" ;-)




ryczący tyranozaur

i zdziwiony roślinożerca ;-)
Przygotowanie tych książeczek zajęło mi parę minut. Ale jaka była radość, gdy tata wrócił z pracy i można było mu pokazać: co właściwie dzisiaj robiliśmy?

piątek, 22 lipca 2011

Cztery żywioły - ziemia

Wreszcie znaleźliśmy czas na ciąg dalszy naszych zabaw z żywiołami. Tym razem ziemia. Zaczęliśmy od dokładnej obserwacji i opisywania: jaka ta ziemia jest. Jaki ma zapach, kolor, fakturę? Potem wzięliśmy się za przesiewanie ziemi, aby zrobić ziemne farby. Chłopcy łyżkami wsypywali ziemię na sitko, ja przesiewałam. Przy okazji poznali co to są grudki ziemi i nauczyli się nowego słowa ;-)

Przesiewamy ziemię

Po przesiewaniu przyszedł czas na swobodną (no może kontrolowanie swobodną) zabawę z dinozaurami. Stopniowo dolewałam im coraz więcej wody, aż zrobiło się błoto. Wielka radość!

Dinozaury w błotnej kąpieli

Po wyszorowaniu rąk i paznokci, bawiliśmy się tymi kartami (ćwiczenie analizy i syntezy wzrokowej). Następnym razem muszę tylko pamiętać, żeby oznakować je od spodu dla samokontroli!

Znajdź cień

Następnego dnia malowaliśmy naszymi ziemnymi farbami. Według przepisu, który znalazłam gdzieś w internecie, należało rozdrobnioną ziemię wymieszać z wodą i klejem z mąki, po czym odstawić na 24 godziny. Jak dla mnie wyglądało to nadal jak błoto (choć rzeczywiście gładkie), ale chłopcom bardzo podobało się malowanie.

"Robimy sztukę"



Liczy się proces twórczy

Mimo, że tak naprawdę liczy się proces twórczy a nie osiągnięty efekt, to obrazy powstały całkiem całkiem Choć może zbyt ponure żeby je powiesić na ścianie ;-)

wtorek, 19 lipca 2011

Od ziarenka do bochenka a od kłosa...

...do nieplanowanej zabawy! Wczoraj Mikołaj zaczął dwutygodniową, wakacyjną sesję hipoterapii. W czasie gdy on ogląda świat z końskiego grzbietu, ja i Dominik spacerujemy i obserwujemy sobie przyrodę: robaczki, ślimaczki, listki, kałuże... Dziś spacerując doszliśmy do pola (no dobra poletka) zboża. Zabraliśmy kilka kłosów do domu (ale takich, które leżały złamane) i bawiliśmy się w obserwację. Co to?, jak wygląda?, jakie jest w dotyku? Chłopcy uczyli się też obserwacji przez lupę (nie wiem czemu wciąż przykładają ją do oka i dopiero patrzą).


Wspólna obserwacja

Potem pomyślałam, że pokażę im a nie tylko powiem, że z ziaren powstaje mąka. Dominik pieczołowicie wyłuskiwał ziarenka z naszych kłosów, po czym wpakowaliśmy te parę ziarenek do moździerza i tłukliśmy. To dopiero była atrakcja! Jak już każdy spróbował, wysypaliśmy zawartość moździerza na tacę i między kawałkami ziarenek był biały proszek. Trudno opisać jak oni się z tego cieszyli. Wołali: "mąka! to mąka! zrobimy ciasteczka!" ;-)


Mikołaj i moździerz

W trakcie naszej zabawy, przypomniałam sobie, że widziałam kiedyś w internecie historyjki obrazkowe pt. "Od ziarenka do bochenka", pobiegłam więc szybko poszukać i wydrukować. I tak do naszej zabawy w poznawanie świata, dołączyliśmy ćwiczenie narracji ;-)

piątek, 15 lipca 2011

Czytamy sylaby - P i M

Nie mam za bardzo pomysłu dlaczego Dominik wciąż myli te sylaby ze sobą. Tzn. gdy czytamy tylko ze spółgłoską P to wszystko w porządku, gdy tylko ze spółgłoską M to też bezbłędnie, ale gdy pojawią się oba zestawy... Nie wiem czy za mało regularnie ćwiczymy - ostatnio w związku z wakacjami wciąż mamy jakieś wyjazdy i przerwy. W każdym bądź razie próbujemy trochę łączyć oba zestawy sylab i dzielić je na mruczące i te dmuchające przy mówieniu których "pykamy". Wyjęłam ostatnio nasze rybki, które zrobiłam dawno temu dla Mikołaja. Wycięłam je po prostu z dużych piankowych puzzli podłogowych i markerem napisałam sylaby. Miałam nadzieję, że będą się nadawały do kąpieli, ale marker się zmywał w wodzie więc nasze rybki zaczęły pływać w... kaszy. Najpierw była to kasza jęczmienna, teraz przerzuciliśmy się na kukurydzę - jest dużo przyjemniejsza w dotyku (i łatwiejsza w sprzątaniu). Najpierw rybki wyławialiśmy z kaszy i układaliśmy po dwóch stronach, potem przypłynął bardzo głodny rekin, który wołał: "jestem bardzo głodnym rekinem, chcę zjeść sylabę MU, daj mi MU!" Dominikowi bardzo podobała się ta zabawa, poprosił nawet o zamianę ról ;-)

którą rybkę złowić?

kogo najpierw zje rekin?

A tutaj kolejna atrakcja z czasów Mikołaja - plakat z gazetki o autach, gdzie każde auto coś mówiło. Nakleiłam na ich teksty sylaby i gdy je czytaliśmy mówiłam: "Zobacz, auta są głodne, nie mają paliwa i przyjechały do Loli, żeby zatankować. Ale z głodu nie mają siły mówić i słychać tylko kilka sylabek. Jakich?" Teraz ta pomoc znów na czasie jako, że druga część Aut właśnie w kinach.

sylabowy komiks

 A tu już wyższa szkoła jazdy: pomieszane sylabki w bardzo małym rozmiarze. Jak pisałam, zawsze staram się, żeby pomoce które przygotowuję, nie były zbyt czasochłonne (a jeśli są, to aby były też wielokrotnego użytku) i żeby wykorzystywać zabawki, które już mamy. Układanka z pojazdami, jest już o wiele za łatwa dla Dominika, ale naklejając na nią kartki z sylabami, dałam jej nowe życie ;-) Równocześnie zachowujemy montessoriańską ciągłość materiału. Żeby atrakcji było więcej, pojazdy też wyławiamy z kukurydzy i przy okazji mamy stymulację sensoryczną. Gdy dziecko wyłowi pojazd, pytamy np.: "jaka sylabka schowała się w pociągu?" Oto Dominik w akcji:

wyłowiona ciężarówka

 
Dominik czyta...


...i układa

 Zabawa w czytanie jest fajna, a mina trzylatka gdy sam coś przeczyta... bezcenne ;-)

czwartek, 14 lipca 2011

Może Montessori? - refleksje po kursie

Ostatnio (od 3 do 10 lipca) miałam radość uczestniczyć w kursie propedeutycznym o edukacji przedszkolnej metodą Montessori. Kurs obejmował 60 godzin i organizowany był przez Polskie Stowarzyszenie Montessori.  Dzięki kursowi zyskałam nowe spojrzenie na metodę Mari Montessori, "ogarnęłam" całość a nie tylko fragmenty jak do tej pory. I zrozumiałam, że najważniejsze jest słuchanie i obserwowanie dziecka a nie praca dydaktyczna z materiałem. Odkryłam też, że można wychowywać dziecko według filozofii Mari Montessori nie mając ani jednej pomocy do nauki... Bycie nauczycielem montessoriańskim wymaga morza cierpliwości i pokory, nieustającej pracy nad sobą i zwalczania własnych słabości. To trudne zadanie, ale myślę że gra jest warta świeczki.
Dzięki kursowi zyskałam też pewność, że to jest metoda wychowania i nauczania, którą chcę stosować wobec własnych dzieci. Mój zachwyt wobec Montessori wzrósł.
Uczestniczenie w tym kursie dało mi sporo wiedzy, ale ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, również spory niedosyt. Jako że obecnie nie mam możliwości uczestniczenia w rocznym kursie na dyplomowanego nauczyciela Montessori, czeka mnie duuużo nauki z książek i internetu. Już się nie mogę doczekać ;-)

Mikołaj buduje wieżę z żółtych walców

"Zamiast mówienia (pedagog) powinien nauczyć się milczeć, zamiast nauczać, powinien obserwować; zamiast dumnej godności tego, kto chce się objawiać jako nieomylny, powinien przywdziać szatę pokory" Maria Montessori

środa, 13 lipca 2011

Dinozaury z filcu

Jakiś czas temu chłopcy dostali w prezencie taką oto tablicę z filcu, która zawierała elementy do układania obrazka. Jest plaża, słońce, palmy, dzieci i zabawki dla nich.


 Układanie scenek bardzo im się podobało, postanowiłam więc trochę to urozmaicić. Jako że z talentem do rękodzielnictwa u mnie kiepsko, posłużyłam się gotowymi wzorami stąd.

dinozaury z filcu

Dominik układa wg wzoru
Super zabawa, przy okazji nauka - powtarzamy nazwy figur geometrycznych, doskonalimy sprawność manualną oraz analizę i syntezę wzrokową. Same zalety!

piątek, 1 lipca 2011

Czerwone belki

Czerwone belki Montessori mamy już od kilku miesięcy. Na początku, bardzo trudno było ogarnąć chłopców przy belkach, którzy robili z nich miecze i bili się w pierwszej sekundzie gdy tylko ich ręce dotknęły belek. Powoli, zaczęli łapać o co w tym chodzi i teraz Mikołaj układa je idealnie. A oto jak radzi sobie Dominik ;-)
Dominik dzielnie próbuje

Jak widać, Dominik potrzebuje jeszcze trochę treningu, ale Mikołajowi chciałam wprowadzić rozszerzenia. Przeczytałam co znalazłam w internecie i czym podzieliła się ze mną K. z Do dzieci z pasją i pomysł dojrzewał w mojej głowie. I wczoraj zupełnie przypadkiem trafiłam tutaj na filmik z labiryntem z czerwonych belek (trzeba kliknąć preschool/kindergarten samples). Mikołaj oglądał go ze mną i bardzo mu się spodobało (jak wszystko co zobaczy w filmie;-)). Dziś wyjęliśmy czerwone belki - oczywiście Mikołaj powiedział, że nie ma ochoty, ale Dominik chciał układać schody. Gdy Mikołaj zobaczył rozłożony na podłodze ręcznik, natychmiast przybiegł i w końcu on ułożył schody ;-) Potem pokazałam im labirynt - najfajniejsze, że można do niego wchodzić (wymyślili, że są Chipem i Dailem a w środku labiryntu są orzeszki na zimę).

Mikołaj wchodzi do środka

 Po chwili, Dominik układał schody (efekt podobny do powyższego) a potem zapytałam Mikołaja czy chce ułożyć labirynt. Chciał. Oto efekt:

pierwszy, samodzielny labirynt Mikołaja!

Ostatnia belka nie jest ułożona prawidłowo, ale zrobił to celowo! Jestem taka dumna!

P.S. Belki robiliśmy sami, kupiliśmy listwy w Castoramie i pocięliśmy (Panie Romku dziękujemy!) - najkrótsza ma 10 cm, najdłuższa metr (wzrastają co 10 cm). Potem malowaliśmy czerwonym lakierem. W przekroju mają 3cm/3cm a prawdziwe belki Montessori mają 2.5cm/2.5cm, ale takich akurat nie było. Uznaliśmy, że te pół centymetra nie robi różnicy. Nie są idealne, ale spełniają swoją rolę znakomicie.